wtorek, 30 sierpnia 2016

Rodzinnie w Soli-Kiczorze

Koniec sierpnia to ważna rocznica – od śmierci Dziadka Antoniego minęło już 11 lat. Kawał czasu. Dzięki zeszłorocznej inicjatywie na spotkanie przyjeżdżać zaczęło coraz więcej osób. Przyjaciele, rodzina... Skład gości się zmienia i pewnie za rok też będziemy wspominać Głównego Bohatera spotkania w innym gronie. W małym domku Dziadka zaczyna się robić ciasno, ale Hanka z Danusią jakoś się nie zniechęcają i cierpliwie znoszą najazd gości.


Spotkanie rozpoczęło się Mszą Św. w miejscowym kościółku. W tym roku młodzi przedstawiciele Ingardenów wystąpili w harcerskich mundurach – taki ukłon w stronę Pradziadka Antoniego, przedwojennego lwowskiego harcerza należącego do słynnej I Lwowskiej Drużyny Skautowej im. Tadeusza Kościuszki. Na spotkania harcerskiego kręgu Dziadek jeździł przez wiele lat, o czym dowiedziałam się z rodzinnych dokumentów i wspomnień. Harcerstwo od czasów przedwojennych przeszło sporo przemian, nie zawsze pozytywnych, ale hasło przewodnie jest/powinno być nadal to samo – Bóg Honor Ojczyzna.

Po Mszy Św. rodzinnie wybraliśmy się na cmentarz – ten, który Dziadek wybrał sobie na swój ostatni spoczynek, z pięknym widokiem na ukochane góry. Zapaliliśmy znicze, pomodliliśmy się i chwilę popodziwialiśmy panoramę Beskidu Żywieckiego. Potem skierowaliśmy kroki do dziadkowego domku, w którym czekały na nas z prawdziwą ucztą Hanka z Danusią. Do wieczora snuły się tam wspomnienia i dyskusje, nową porcją informacji genealogicznych uraczyła nas Łucja, trochę nowych wspomnień dorzuciła Maria, córka „Teczka” i Tadeusz zwany Baltazarem.

Nawiązane i odnowione zostały kontakty rodzinne, a w przyszłym roku będzie nas jeszcze więcej. Ku pamięci Dziadka Antoniego, który czuwał nad atmosferą spotkania :D


wtorek, 16 sierpnia 2016

Święto Wojska Polskiego w Gliwicach – 15 sierpnia 2016

15 sierpnia 2016 roku obchodziliśmy Święto Wojska Polskiego, rocznicę Bitwy Warszawskiej 1920 oraz Święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. W tym roku świętowaliśmy w Gliwicach, rodzinnym mieście Antoniego Żychiewicza. To pierwsze tak uroczyste obchody w tym miejscu. Rozpoczęły się koncertem pieśni patriotycznych i Mszą Świętą w intencji żołnierzy w Kościele Garnizonowym pod wezwaniem Św. Barbary. To w tym kościele przyjmowałam Pierwszą Komunię Świętą, więc okazja do odwiedzenia rodzinnego miasta była też dla mnie okazją do podróży sentymentalnej.

Po Mszy Św. wraz z tłumem wiernych przeszliśmy na Plac Krakowski, gdzie miały miejsce dalsze uroczystości, między innymi prezentacja wojska, przemówienia oraz nadanie odznaczeń i awansów wybranym żołnierzom. Zebranym pięknie zaprezentowali się przedstawiciele 6 batalionu powietrznodesantowego i jednostki wojskowej AGAT. Następnie żołnierze, a za nimi kolumna pojazdów wojskowych gliwickiego Garnizonu przemieścili się na Plac Piłsudskiego, pod pomnik Marszałka, gdzie został odczytany apel Pamięci Wojska Polskiego.

Organizatorom, czyli Dowódcy Garnizonu Gliwice i Prezydentowi Miasta, należą się szczere gratulacje za wspaniałą organizację tego wojskowego święta. Defilada szczególne wrażenie wywarła na najmłodszych Ingardenach. Chłopaki długo wspominali tupiących desantowców i cichych jak koty specjalsów, a przejażdżkę piaskowym M-ATV wciągnęli na listę swoich największych marzeń...









niedziela, 14 sierpnia 2016

Twardziele po Dziadku i Pradziadku, czyli o startach w Biegu Katorżnika


13 sierpnia 2016 – Bieg Katorżnika. To już XII edycja tej popularnej imprezy ekstremalnej.


Organizatorzy ostrzegają: 
Woda, bagno, rowy, błoto, smród i stęchlizna, pijawki i inne robactwo, czyli środowisko przyjazne każdemu Katorżnikowi umili spędzenie sierpniowego weekendu w Kokotku. Ale zanim podejmiecie decyzję o zgłoszeniu zastanówcie się czy Katorżnik jest imprezą, która Was usatysfakcjonuje.

W efekcie zapisy trwały... 5 minut. Zainteresowanie jest ogromne, okolica idealna. Jezioro Posmyk (tak, to samo, nad którym szkoliły się dziewczyny Ingarden), pełen rozmaitych atrakcji las, błoto, bagno, połamane drzewa. Miejsce idealne na taką imprezę. Dla dorosłych ponad 10 kilometrów walki z przeciwnościami, dla młodych i starszych od 1 do 2,5 kilometra. Wśród uczestników wielu mundurowych, do tego sporo osób startowało po raz drugi, trzeci, piąty, czy kolejny i kolejny. 


Zawsze uważałam, że takie biegi to zabawa dla szaleńców. Po co się dobrowolnie brudzić? Po co brnąć po pas w mulistej i pełnej glonów wodzie? Po co walczyć z insektami i innymi dobrodziejstwami natury? Ale dzieciaki dostały zaproszenie, to pojechałam – jako kierowca i potencjalny holownik najmłodszych Ingardenów. Ze względu na zepsuty łokieć z ulgą przyjęłam możliwość oddania najmłodszych kurczaków pod opiekę wytrawnych biegaczy. Dla nich był Mikro Katorżnik. Dziewczyny z kolei startowały w kategorii Małego Katorżnika. A ciocia Sabinka (Sabina Treffler, druga wnuczka „Przerwy”) w kategorii Dziennikarzy. 

Pierwsze miały startować maluchy. Błażej przejęty, bo uwielbia wyzwania, a do tego jego opiekunem został Adrian – strzelec ze Związku Strzeleckiego Rzeczpospolitej. Dla Mikołaja opiekuna trzeba było poszukać. Jeden z organizatorów z uśmiechem stwierdził, że ma dla nas idealnego kandydata – pana Łukasza... więźnia, który resocjalizuje się w trakcie odbywania wyroku. W pierwszej chwili zamarłam i na moment zapomniałam, że umiem oddychać. Ale nie wypadało protestować. Przywitałam się z panem Łukaszem i przekazałam mu naszego trzylatka. Mikołaj ufnie podał mu swoją małą łapkę i pomaszerowali na start. Przez sporą część trasy kontrolowałam sytuację, nie do końca ufając referencjom wydanym przez organizatorów. W głowie kłębiły mi się opowieści o mordercach, pedofilach i porywaczach. Ale jak widziałam świetny kontakt „naszego” więźnia z Mikim, mój niepokój stopniał do zera. Przetruchtali wspólnie całą trasę zdobywając na końcu żeliwną podkowę Katorżnika. Błażej również z powodzeniem ukończył bieg, podchodząc do tematu bardzo poważnie (jak zawsze). Na początku trzymał Adriana za rękę, ale potem wyrwał do przodu chwilami zostawiając swojego opiekuna daleko w tyle. Tym sposobem znalazł się znacznie powyżej połowy stawki. 


W Małym Katorżniku trasa była znacznie trudniejsza. Dziewczyny musiały brnąć w śmierdzącym szlamie, przedzierać się przez szuwary, czołgać się, przeciskać rurami melioracyjnymi i wspinać na ścianę budynku. Trasa była krótsza niż dla dorosłych, ale nie miała litości dla młodych adeptów sportów ekstremalnych. Julka pokonała wiele uczestniczek biegu i w końcu stanęła na podium zdobywając drugie miejsce. Jak wspominała: Nie spodziewałam się, że coś wygram. Po prostu najpierw długo biegłam za jednym chłopakiem, ale w końcu znudziło mi się to, więc go wyprzedziłam. A potem podczepiłam się pod kolejnego, ale też mi się znudziło, więc pobiegłam do przodu poszukać kolejnej osoby. Pod koniec byłam już tak zmęczona psychicznie, że chciałam jak najszybciej dobiec na miejsce. A potem usłyszałam, że ktoś krzyczy, że jestem druga. 

Karolina od początku miała świadomość, że nie ma szans na podium. Chciałam ukończyć bieg. Jak nie najszybciej, to przynajmniej w ładnym stylu. Swój plan zrealizowała. Przybiegła gdzieś w połowie stawki. Ale na końcu z uśmiechem i rumieńcami emocji efektownie przyspieszyła i w pięknym stylu pokonała ostatnie dwie przeszkody. Potem dumna, z podkową na szyi, dziarskim krokiem pomaszerowała prosto do jeziora, żeby zmyć z siebie śmierdzące pozostałości. 



Sabina jako dziennikarka portalu „Wszystko co najważniejsze” miała mniej konkurencji, ale też najsłabszą kondycję. Godziny spędzane codziennie przed komputerem nie są przyjazne dla biegaczy ekstremalnych. A wizja 10 kilometrów wymagającej trasy wydawała się niemożliwa do zaliczenia. W końcu okazało się, że kilometrów było prawie 14, a najmłodsza wnuczka „Przerwy” okazała się godna swojego Dziadka. Ukończyła bieg z drugim czasem zajmując zasłużone miejsce na podium. Jedyne, co mnie denerwowało, to że nie chciała się uśmiechać jak jej na trasie robiłam zdjęcia. Czasem nawet używała niezbyt ładnych słów. Ale cóż, tak to już jest z młodszymi siostrami... 


Jako obserwator uważam, że mimo błota i smrodu, który ciągnął się za uczestnikami, impreza została wzorowo zorganizowana. Ciekawa (hmmm...) trasa, szalone pomysły, świetne trofea dla każdego, kto ukończył bieg. A do tego wspaniała atmosfera. Do tego stopnia doceniłam wysiłki organizatorów, że w mojej głowie zakiełkował (na razie bardzo nieśmiało) pomysł, żeby za rok spróbować sił w Biegu Katorżnika. Może pierwszy i ostatni raz, ale chciałabym podjąć wyzwanie i z dumą powiesić na ścianie katorżnikowe żelastwo :) 

Więcej o Biegu Katorżnik TUTAJ>>>  



 







 

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Szkolenie ze SZTURMANEM

W ostatnich dniach lipca 2016 roku Julka i Karolina Ingarden wzięły udział w zorganizowanym przez Fundację SZTURMAN, finansowanym przez MinisterstwoObrony Narodowej szkoleniu wspinaczkowo-strzeleckim. Szkolenie prowadzone było przez byłych „specjalsów” - Sławka, Maxa i Radka. Oto jak uczestniczki wspominają tych pięć pracowitych dni:

Julka:
W lipcu ja i moja siostra Karolina pojechałyśmy nad morze na dwutygodniowy obóz harcerski. Miałyśmy nadzieję, że po wspaniałym, ale bardzo intensywnym pobycie pod namiotami, gdzie pobudka była o wiele za wcześnie, będziemy miały okazję porządnie się wykąpać, wyspać i ponudzić. Na drodze do szczęścia i upragnionego spokoju stanęła nam jednak mama, która nie zamierzała pozwolić, by jej córki siedziały bezczynnie w domu. 

Z pomocą babci Marty załatwiła nam kilkudniowy wypad do Lublińca, nad jezioro Posmyk, gdzie odbywały się szkolenia wojskowe. Miałyśmy wziąć udział w kursie strzeleckim i skałkowo-linowym, zorganizowanym przez Fundację Byłych Żołnierzy i Funkcjonariusz Sił Specjalnych SZTURMAN. Gdy więc zmęczone wróciłyśmy do domu, miałyśmy tylko czas przepakować się, wziąć szybką kąpiel i tego samego dnia zostałyśmy wywiezione do lasu i oddane pod opiekę wojskowych. 

Kurs rozpoczął się w niedzielę 17 lipca – w dniu 13-tych urodzin Karoliny. Następnego dnia rozpoczął się kurs. Na początku został nam zaprezentowany sprzęt, którego mieliśmy używać przez kilka następnych dni. Liny dynamiczne i statyczne, płanie, krolle, repiki, taśmy, karabińczyki wszelkiego rodzaju. To tylko część rzeczy, z którymi jako początkujący wspinacze mieliśmy do czynienia. Później rozpoczęła się nauka węzłów, których nie było mniej niż przyrządów wspinaczkowych. Następnie poszliśmy poćwiczyć nabytą teorię „na sucho”. Tego dnia została nam także pokazana broń z której mieliśmy strzelać. Był to pistolet GLOCK, którego rozkładanie i składanie musieliśmy opanować do perfekcji. 

Drugiego dnia nasza grupa udała się do jednostki wojskowej, gdzie do popołudnia ćwiczyliśmy na profesjonalnej ściance wspinaczkowej wchodzenie „na wędkę”, asekurację, zjazdy, jurandowanie. Popołudniu, gdy wróciliśmy już do hotelu, uczyliśmy się poprawnych pozycji strzeleckich i poprawnego celowania, a także komend, zmian magazynka i innych ciekawych rzeczy. 

Tematem przewodnim trzeciego dnia było strzelanie. Całą grupą udaliśmy się na profesjonalną strzelnicę wojskową gdzie mogliśmy wypróbować nowe umiejętności. Osoby, które w danym momencie nie strzelały utrwalały sobie ćwiczenia wspinaczkowe. Pracownicy strzelnicy chętnie prezentowali sprzęt, którym strzelnica dysponowała. Pod okiem instruktorów doskonaliliśmy strzelanie statyczne, dynamiczne, czy strzelanie do pojawiających się celów. Wszyscy po tym dniu byliśmy zmęczeni, ale bardzo zadowoleni. 

Następny dzień niósł z sobą trudniejsze wyzwania. Pojechaliśmy na skałki. Tam ćwiczyliśmy zjazdy, wspinaczkę oraz pokonywanie różnych trudności, takich jak węzłów na linie czy przepinek. Część grupy udała się na poszukiwanie jaskini Berkowej, potocznie zwaną Kalesonową. Nam się nie udało jej odnaleźć. Dopiero kolejna grupa, która wybrała się na poszukiwania, dotarła do celu. Jaskinia była najciekawszym punktem programu, mimo kontuzji jednego z instruktorów. Wszystko na szczęście dobrze się skończyło i (prawie) wszyscy cali i zdrowi wrócili do ośrodka. 

Ostatni dzień był najbardziej stresujący, ponieważ nadszedł czas testów. Udaliśmy się na skałki, gdzie odbywał się egzamin, a właściwie dwa egzaminy: teoretyczny i praktyczny, na który składały się wspinanie i asekurowanie „na wędkę” oraz zjazd z utrudnieniem. Wszyscy zaliczyliśmy ten niełatwy test i szczęśliwi udaliśmy się na lotnisko, na zakończenie, gdzie dostaliśmy pamiątkowe medale, a najlepsi strzelcy odznaki (wśród nich byłam ja). Po zakończeniu udaliśmy się do ośrodka po odbiór certyfikatów. 

Kurs bardzo mi się podobał. Poznałam wiele świetnych osób, a dzięki genialnym instruktorom był to fajnie spędzony czas, który na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci. Mimo, że dostaliśmy w kość, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mogła pojechać na inne kursy SZTURMANA...

Karolina:
Na szkoleniu SZTURMANA bardzo dużo się nauczyłam. Było ciekawe i wymagające. Oprócz cennych umiejętności zdobyłam wielu fajnych znajomych. Szczególne podziękowania należą się wspaniałym instruktorom!

Więcej o Fundacji SZTURMAN TUTAJ>>>
Strona Ministerstwa Obrony Narodowej >>> 

Zdjęcia: Fundacja SZTURMAN