wtorek, 23 stycznia 2018

155 lat temu wybuchło Powstanie Styczniowe

 Z tej okazji postanowiłam przybliżyć pokrótce sylwetkę jednego z moich przodków – prapradziadka Stanisława Siwickiego, ojca Ludwiki Siwickiej-Nowickiej i Władysława Siwickiego, dziadka Ireny Siwickiej-Żychiewicz. Opowieść oparta będzie na wspomnieniach Ludwiki – córki Stanisława, która w roku 1956/57 opisała w 3 częsciach historię rodzinną w Tygodniku Londyńskim.

Ojciec [Stanisław Siwicki] wychowywał się ze swoim bratem Zygmuntem u dziadków Michałowskich. (…) Później przyszły dla mego ojca lata gimnazjalne w Rydze i medycyna na uniwersytecie w Dorpacie, za rządów carskich jedynym, który miał pełną autonomię i skupiał młodzież rewolucyjną z Polski, Rosji i innych prowincji cesarstwa. (…)
Na wieść o wybuchu powstania, ojciec pojechał do Wilna żeby się zaciągnąć. Wkrótce został naczelnikiem administracyjnym jednego z oddziałów Rządu Narodowego. Groziła mu kara śmieci. Uratował się, jak nam opowiadał, połknięciem obciążającego dokumentu w chwili, kiedy go uprzedzono, że ma zostać aresztowany. Był to środek samoobrony często stosowany w tych strasznych czasach. Dowodów należenia ojca do powstania, poza ustnym donosem, nie było. Skazano go na dożywotnie zesłanie na Sybir „z pozbawieniem praw i mienia”. Dzięki amnestii przebył na wygnaniu „tylko 15 lat” - od 25-go roku życia do 40-go. 

W drodze na Sybir ojciec rozchorował się ciężko najpierw na ospę, a później na tyfus. Pierwsze lata na wygnaniu były ciężkie. Warunki domowe nie przygotowały ojca do walki o byt. Dyplomu doktorskiego nie zdążył zrobić. Chwytał się każdej pracy żeby zarobić na chleb. Moskali nienawidził do końca życia, ale wśród wspomnień o stosunku ludu rosyjskiego, a przede wszystkim Sybiraków do powstańców – były jasne promyki. Na postojach baby wiejskie przynosiły kaszę, mleko i inne posiłki dla zesłańców. (…) Sybiracy często opiekowali się tymi przybyszami z Polski i darzyli ich sympatią: pomimo ciemnoty rozumieli, że to nie są zwyczajni przestępcy i współczuli z nimi.
Po 15 latach ojciec powrócił nie do rodzinnej Litwy, której nie danem mu było już zobaczyć, ale do Warszawy. Za pożyczone od rodziny pieniądze wziął długoterminową dzierżawę na Grochowie, 6 wiorst od Warszawy. Posesja leżała koło słynnej z r. 1831 Olszynki Grochowskiej. Tam spędził ojciec resztę życia.
Ojciec mój ożenił się w niespełna rok po powrocie z Syberii. Kiedy później jako dorośli zapytaliśmy wraz z bratem matkę czy była bardzo zakochana w ojcu, zamyśliła się i powiedziała: To było nie takie „zakochanie” jak teraz. Wierzyłam w niego: gdyby mi powiedział: „Skocz przez to okno!” - skoczyłabym wierząc że mi się nic nie stanie. Rozumieliśmy mamę dobrze. Była „tworem” ojca. Wspólne czytania w zimowe wieczory, długie gawędy, a nade wszystko jego osobowość – urobiły mamę w jego duchu. Dla nas mama była starszą siostrą, i tak we troje, w cichym porozumieniu, czciliśmy go wspólnie.

Ojciec umarł na raka wątroby w 61 roku życia (1897). Nie był ani wielkim uczonym-odkrywcą, ani sławnym działaczem politycznym, ani pisarzem, ani poetą (owszem, poetą był w każdym swoim przeżyciu), był sobą samym: człowiekiem, który wywierał dziwny urok przez swoją ludzką prostotę nie obciążoną żadnymi przesądami, a głównie przez swoją duszę otwartą dla ludzi i miłującą. 

Wołyń 2018

Finał akcji Polacy Bohaterom w PW THERIOS
2018 to ważny rok – rocznica odzyskania przez Polskę Niepodległości. W pierwszy weekend stycznia część rodziny Ingardenów wybrała się dzięki Stowarzyszeniu Odra-Niemen na Wołyń – dawny region Polski, który był świadkiem najważniejszej bitwy Legionów Józefa Piłsudskiego – pod Kościuchnówką. To tutaj rodziła się polska Niepodległość, to jest miejsce nazywane małym Monte Cassino.

Wyjazd był konsekwencją włączenia się myślenickiego koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej w akcję zbierania żywności dla Kresowiaków. Zebraliśmy ponad 40 paczek z podstawowymi artykułami żywnościowymi. Wydawałoby się, że to dużo, szczególnie jak na pierwszy raz. Ale jak zobaczyłam biedę, która jest tak powszechna na Ukrainie, to pomyślałam, że te 40 paczek to jest nic. Nawet 170 paczek, które zawieźliśmy na Wołyń, to jest kropla w morzu potrzeb. A przecież Wołyń to jedno z wielu miejsc, do których jeżdżą przedstawiciele Odry-Niemen.

Wyjazd był ważny nie tylko z powodu dobra, które wieźliśmy ze sobą. Ważna była możliwość spotkania wielu osób przesiąkniętych Kresami. Dla mnie miłość do polskich Kresów jest oczywista, ale dopiero jak się stanie na tej ziemi, która była moim domem rodzinnym, to w pełni odczuwa się to coś ulotnego, co drzemało przez lata gdzieś głęboko ukryte, a teraz zaiskrzyło. To nic, że bieda wychodzi z każdego kąta. Smutne, że na tej polskiej ziemi przebywają ludzie, którzy zachowują się, jakby byli tu chwilowo – bez przywiązania, bez tożsamości. Zaniedbane zagrody, smutne twarze. A wśród nich wyrastające jak spod ziemi polskie ośrodki katolickie – zadbane, jasne, jakby z innej planety. Jak obcy, a przecież zupełnie nie obcy. 

Dla mnie szczególnie ważny był przejazd przez Włodzimierz Wołyński - przez okna autokaru oglądałam koszary, w których przed wojną, w 1938 roku, dziadek Antoni uczestniczył w kursie podoficerskim (tzw. podchorążówka). Próbowałam znaleźć miejsca znane ze zdjęć, ale bezskutecznie. 

Zamłynie - kapliczka ozdobiona na prawosławne Boże Narodzenie
Pierwsze miejsce, które odwiedziliśmy to Zamłynie – ośrodek integracyjny dla chrześcijan różnych obrządków, prowadzony przez katolickiego księdza Jana. Ośrodek wybudował Caritas. Powstała istna perełka – z pokojami dla gości, z boiskiem, miłymi alejkami i zakątkami. W tle remontowane koszary oficerskie, a po prawej... prawdziwa stajnia i konie! 

Zamłynie 

Pozostałości cmentarza w Bindudze 
Będąc w Zamłynniu pojechaliśmy oddać hołd zamordowanym Polakom z Bindugi - spacyfikowanej wsi, z której pozostało kilka zrujnowanych nagrobków i resztki fundamentów kościelnych. Kolejne miejsce pełne duchów z przeszłości. Na usta cisnęło się przez cały czas pytanie – Dlaczego??? Jak ludzie ludziom mogli zrobić coś takiego??? Jeden z uczestników opowiedział, jak straszna była nienawiść do Polaków - mąż Ukrainiec mordował żonę – Polkę i dzieci, w których żyłach płynęła polska krew. Swoje dzieci. Trudno przejść nad tym obojętnie, trudno zapomnieć i wybaczyć... Z drugiej strony bez współpracy z obecnymi mieszkańcami te miejsca pamięci nie mają szans przetrwać. A takich miejsc, takich spacyfikowanych wsi jest więcej. Do tego dochodzą liczne cmentarze Legionistów. Najbardziej znany jest cmentarz w Kościuchnówce – białe krzyże w Polskim Lasku. Ale byliśmy też w Kowlu i w nieznanym mi z nazwy miejscu, na klimatycznym cmentarzu w środku lasu. 

Krzyż w Bindudze
Nagrobek Joanny Sosnowskiej na zrujnowanym cmentarzu w Bindudze
Ostatni przystanek to Maniewicze – parafia księdza Andrzeja. W kościele komuniści zrobili magazyn soli. Ksiądz się uparł, że kościół trzeba ratować, chociaż łatwiej byłoby wyburzyć i postawić nowy. Zobaczyliśmy efekty kolosalnej pracy, która została włożona. Uczestniczyliśmy w polsko-ukraińskiej Mszy św. - ksiądz płynnie przechodził między dwoma językami. Zaczynał zdanie po polsku, a  
kończył po ukraińsku. Efekt zadziwiający – wszyscy wszystko zrozumieli. Złota zasada łączenia zamiast dzielenia. Ale z drugiej strony trudno, oj, bardzo trudno zapomnieć o podziałach, szczególnie, jak po zamknięciu oczu przez głowę przewijają się obrazy bestialskich mordów...


Ten wyjazd uświadomił mi, jak skomplikowane są nasze relacje z Ukraińcami. Z jednej strony patrząc na nich widzę bestie, które nadal czczą jak boga mordercę Polaków. Z drugiej – nie można do nich nie wyciągać ręki z pomocą. Żal patrzeć, jak dążą do samozagłady, jak bardzo nie wiedzą, co mają zrobić z wolnością, która została im dana... Z jednej strony wydrapują liczby zamordowanej ludności z krzyży stojących przy drogach, a z drugiej ufnie patrzą na kolejne ekipy, które przyjeżdżają budować polskie miejsca pamięci ciesząc się, że jak Poljaki przyjechali, to już będzie dobrze...


Cmentarz legionowy w Kościuchnówce
Po tym wyjeździe pewna jestem tylko jednego – muszę tam wrócić. Miejsce, które ciągnie jak magnez i uzależnia. Od wyjazdu minęły już 2 tygodnie, a ja ciągle i ciągle wracam tam myślami...

Uczestnicy wyjazdu na cmentarzu w Kościuchnówce

Artykuł o Zamłyniu >>>
Strona Stowarzyszenia Odra-Niemen >>>
Strona Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej >>>

Reportaż o kościele w Maniewiczach >>>  

Cmentarz Legionistów w Kowlu