
To mój drugi wyjazd
na Kresy.
Pierwszy raz byłam tam rok temu ze szkołą –
myślenickim Gimnazjum nr 1. Tym razem wyjazd został zorganizowany
przez moją mamę Martę Święcicką. Głównym celem były
uroczystości 96 rocznicy
bitwy pod Dytiatynem, bitwy, która
przeszła do historii jako symbol do końca spełnionego
żołnierskiego obowiązku i została określona mianem Polskiego
Termopile. Cele krajoznawcze były elementem dodatkowym, chociaż dla
wielu uczestników nie mniej ważnym.

Zakwaterowani
zostaliśmy w domu parafialnym przy kościele pw Chrystusa Króla w
Stanisławowie. Na miejsce dojechaliśmy w piątek popołudniu. Po
obiadokolacji całą grupą wybraliśmy się do centrum degustować
ukraiński kwas i miejscowe ciemne i jasne piwo.
W sobotę rano
obraliśmy kierunek na
Bołszowce, do odbudowanego Sanktuarium
Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, a potem na wzgórze
dytiatyńskie nr 385, gdzie w 1920 roku wojska polskie stoczyły
krwawą bitwę z bolszewikami. Na pamiątkę tych wydarzeń w okresie
między wojennym wzniesiona została kaplica, zburzona 1948 roku
przez komunistów. Przez wiele lat o walkach świadczył skromny
krzyż i żołnierskie zaniedbane mogiły. Rok temu cmentarz został
odbudowany, a o pamięć poległych Polaków dbają różne
instytucje i miejscowa ludność.
W tym roku, tak jak
w latach poprzednich, na wzgórzu 385 odbyła się uroczysta polowa
Msza Święta, koncelebrowana przez księży katolickich dwóch
obrządków i prawosławnych, m.in. księdza kapelana wojskowego.
Miłą niespodzianką była obecność harcerzy i strzelców ze Lwowa
oraz pocztu sztandarowego
10 Brygady Kawalerii Pancernej. Nasza
grupka odznaczała się na tle pozostałych uczestników uroczystości
biało-czerwonymi barwami oraz banerami
Klubów Gazety Polskiej.

Popołudnie
spędziliśmy na zwiedzaniu
Stanisławowa (obecnie Iwanofrankowsk) –
miasta, którego okres świetności przypadał na lata 20-lecie
międzywojenne, ale z tego okresu zostało trochę wspaniałych
budowli, o których historii barwnie opowiadała nasza przewodniczka,
pani Władysława.
Niedzielę
rozpoczęliśmy Mszą Świętą. Potem śniadanie i kierunek Lwów. A
tam Cmentarz Łyczakowski, okolice centrum, szczegółowe zwiedzanie
kasyna szlacheckiego, na koniec zakupy, obiadokolacja i powrót do
domu.

Szczegółów
zwiedzania Lwowa nie będę opisywać, bo kto był, to wie, ile tam
jest śladów polskości. A kto nie był, to koniecznie musi
pojechać! Jest to jedyne miasto, w którym czuję się jak w domu.
Wiem, że przede mną jeszcze niejeden wyjazd, szczególnie, że
czeka mnie kiedyś duża podróż śladami rodzinnymi. Na razie
próbuję poznawać Lwów od strony turystycznej z niewielkimi
elementami sentymentalnymi. Takim elementem była wizyta na grobach
rodzinnych: Albina Żychiewicza, stryja dziadka Antoniego, Obrońcy
Lwowa, Legionisty, dziennikarza, oraz Józefa Żychiewicza, mojego
prapradziadka, Powstańca Styczniowego. Gdzieś z boku, na skarpie
Górki Powstańców, pochowana jest Michalina Żychiewicz z domu
Molnar, żona Józefa, moja praprababcia, ogniwo łączące naszą
rodzinę z braćmi Węgrami.
Wyjazd
oceniam bardzo dobrze. W miłym towarzystwie, pod czujnym okiem
pełnej werwy kierowniczki wyprawy i sympatycznych przewodniczek. Na
pewno był to wyjazd niezapomniany :D
O historii psiej wierności na Cmentarzu Łyczkowskim czytaj
TUTAJ >>>
Relacja z wyjazdu na stronie Klubów Gazety Polskiej
TUTAJ >>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz