13
sierpnia 2016 – Bieg Katorżnika. To już XII edycja tej popularnej
imprezy ekstremalnej.
Organizatorzy
ostrzegają:
Woda,
bagno, rowy, błoto, smród i stęchlizna, pijawki i inne robactwo,
czyli środowisko przyjazne każdemu Katorżnikowi umili spędzenie
sierpniowego weekendu w Kokotku. Ale zanim podejmiecie decyzję o
zgłoszeniu zastanówcie się czy Katorżnik jest imprezą, która
Was usatysfakcjonuje.
W
efekcie zapisy trwały... 5 minut. Zainteresowanie jest ogromne,
okolica idealna. Jezioro Posmyk (tak, to samo, nad którym szkoliły się dziewczyny Ingarden), pełen rozmaitych atrakcji las, błoto,
bagno, połamane drzewa. Miejsce idealne na taką imprezę. Dla
dorosłych ponad 10 kilometrów walki z przeciwnościami, dla młodych
i starszych od 1 do 2,5 kilometra. Wśród uczestników wielu
mundurowych, do tego sporo osób startowało po raz drugi, trzeci,
piąty, czy kolejny i kolejny.
Zawsze
uważałam, że takie biegi to zabawa dla szaleńców. Po co się
dobrowolnie brudzić? Po co brnąć po pas w mulistej i pełnej
glonów wodzie? Po co walczyć z insektami i innymi dobrodziejstwami
natury? Ale dzieciaki dostały zaproszenie, to pojechałam – jako
kierowca i potencjalny holownik najmłodszych Ingardenów. Ze względu
na zepsuty łokieć z ulgą przyjęłam możliwość oddania
najmłodszych kurczaków pod opiekę wytrawnych biegaczy. Dla nich
był Mikro Katorżnik. Dziewczyny z kolei startowały w kategorii
Małego Katorżnika. A ciocia Sabinka (Sabina Treffler, druga wnuczka
„Przerwy”) w kategorii Dziennikarzy.
Pierwsze
miały startować maluchy. Błażej przejęty, bo uwielbia wyzwania,
a do tego jego opiekunem został Adrian – strzelec ze Związku Strzeleckiego Rzeczpospolitej. Dla Mikołaja opiekuna trzeba było
poszukać. Jeden z organizatorów z uśmiechem stwierdził, że ma
dla nas idealnego kandydata – pana Łukasza... więźnia, który
resocjalizuje się w trakcie odbywania wyroku. W pierwszej chwili
zamarłam i na moment zapomniałam, że umiem oddychać. Ale nie
wypadało protestować. Przywitałam się z panem Łukaszem i
przekazałam mu naszego trzylatka. Mikołaj ufnie podał mu swoją
małą łapkę i pomaszerowali na start. Przez sporą część trasy
kontrolowałam sytuację, nie do końca ufając referencjom wydanym
przez organizatorów. W głowie kłębiły mi się opowieści o
mordercach, pedofilach i porywaczach. Ale jak widziałam świetny
kontakt „naszego” więźnia z Mikim, mój niepokój stopniał do
zera. Przetruchtali wspólnie całą trasę zdobywając na końcu
żeliwną podkowę Katorżnika. Błażej również z powodzeniem
ukończył bieg, podchodząc do tematu bardzo poważnie (jak zawsze).
Na początku trzymał Adriana za rękę, ale potem wyrwał do przodu
chwilami zostawiając swojego opiekuna daleko w tyle. Tym sposobem
znalazł się znacznie powyżej połowy stawki.
W
Małym Katorżniku trasa była znacznie trudniejsza. Dziewczyny
musiały brnąć w śmierdzącym szlamie, przedzierać się przez
szuwary, czołgać się, przeciskać rurami melioracyjnymi i wspinać
na ścianę budynku. Trasa była krótsza niż dla dorosłych, ale
nie miała litości dla młodych adeptów sportów ekstremalnych.
Julka pokonała wiele uczestniczek biegu i w końcu stanęła na
podium zdobywając drugie miejsce. Jak wspominała: Nie
spodziewałam się, że coś wygram. Po prostu najpierw długo
biegłam za jednym chłopakiem, ale w końcu znudziło mi się to,
więc go wyprzedziłam. A potem podczepiłam się pod kolejnego, ale
też mi się znudziło, więc pobiegłam do przodu poszukać kolejnej
osoby. Pod koniec byłam już tak zmęczona psychicznie, że chciałam
jak najszybciej dobiec na miejsce. A potem usłyszałam, że ktoś
krzyczy, że jestem druga.
Karolina
od początku miała świadomość, że nie ma szans na podium.
Chciałam
ukończyć bieg. Jak nie najszybciej, to przynajmniej w ładnym
stylu. Swój
plan zrealizowała. Przybiegła gdzieś w połowie stawki. Ale na
końcu z uśmiechem i rumieńcami emocji efektownie przyspieszyła i
w pięknym stylu pokonała ostatnie dwie przeszkody. Potem dumna, z
podkową na szyi, dziarskim krokiem pomaszerowała prosto do jeziora,
żeby zmyć z siebie śmierdzące pozostałości.
Sabina
jako dziennikarka portalu „Wszystko co najważniejsze” miała
mniej konkurencji, ale też najsłabszą kondycję. Godziny spędzane
codziennie przed komputerem nie są przyjazne dla biegaczy
ekstremalnych. A wizja 10 kilometrów wymagającej trasy wydawała
się niemożliwa do zaliczenia. W końcu okazało się, że
kilometrów było prawie 14, a najmłodsza wnuczka „Przerwy”
okazała się godna swojego Dziadka. Ukończyła bieg z drugim czasem
zajmując zasłużone miejsce na podium. Jedyne, co mnie denerwowało,
to że nie chciała się uśmiechać jak jej na trasie robiłam
zdjęcia. Czasem nawet używała niezbyt ładnych słów. Ale cóż,
tak to już jest z młodszymi siostrami...
Jako
obserwator uważam, że mimo błota i smrodu, który ciągnął się
za uczestnikami, impreza została wzorowo zorganizowana. Ciekawa
(hmmm...) trasa, szalone pomysły, świetne trofea dla każdego, kto
ukończył bieg. A do tego wspaniała atmosfera. Do tego stopnia
doceniłam wysiłki organizatorów, że w mojej głowie zakiełkował
(na razie bardzo nieśmiało) pomysł, żeby za rok spróbować sił
w Biegu Katorżnika. Może pierwszy i ostatni raz, ale chciałabym
podjąć wyzwanie i z dumą powiesić na ścianie katorżnikowe
żelastwo :)
Więcej o Biegu Katorżnik TUTAJ>>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz