wtorek, 5 grudnia 2017

Dzień Niepodległości 2017


To było dobrze przeżyte Święto Niepodległości. Kulminacyjnym punktem (w sensie formalnym i państwowym) była Msza Święta w intencji Ojczyzny, w której uczestniczyła rodzina Ingardenów oraz zaprzyjaźniona młodzież strzelecka. Strzelcy wystawili sztandar Światowego Związku Żołnierzy AK reaktywowanego Koła Myślenice. Po Mszy przedstawiciele ŚZŻAK złożyli kwiaty pod Pomnikiem Niepodległości na myślenickim rynku.

Popołudnie spędziliśmy równie uroczyście, ale już bardziej ukierunkowani na rozrywkę – oczywiście nadal w duchu patriotycznym. Najpierw oglądnęliśmy program artystyczny przygotowany przez myślenicką młodzież i dorosłych. Wieczorem wybraliśmy się do Filharmonii Krakowskiej na koncert brytyjskiej wokalistki, Katy Carr. Dzięki naszemu opiekunowi z ramienia Światowego Związku, kpt Januszowi Kamockiemu ps. „Mamut”, żołnierzowi Armii Krajowej, mogliśmy zaprosić ponad 30 osób – dzieci, młodzież i dorosłych głodnych doznań patriotycznych. Koncert był doskonałym dopełnieniem obchodów Święta Niepodległości. Katy, której towarzyszyła orkiestra i chór Uniwersytetu Jagiellońskiego, zachwyciła nie tylko swoich stałych wielbicieli, ale też zwolenników mocniejszego uderzenia, szczególnie młodzież. Na końcu udało się zaprosić Katy do wspólnego zdjęcia.


Koncert Katy Carr był też okazją do spotkania z kombatantami. Jednym z nich był dr Janusz Kamocki, który zażyczył sobie „obstawy” Julki i Karoliny przy wręczaniu kwiatów wokalistce. „Mamut” od jakiegoś czasu przygląda się obu dziewczynom (znanym mu ze zdjęć), podkreślając ich czupurne spojrzenia i pełne fantazji charakterki ;)






niedziela, 12 listopada 2017

Targi Książki – Kraków 2017

To już kolejne Targi Książki, w których brała udział rodzina Ingardenów. Tym razem zwiedzanie rozłożone zostało na 2 dni – piątek wyjazd z uczniami z myślenickiego I LO im. T. Kościuszki, w sobotę wyjazd rodzinny, ze względu na natłok różnych zajęć w ograniczonym składzie.

Piątkowa wizyta: tłumy, tłumy, tłumy. Pierwsza godzina spędzona na testowaniu gier planszowych na stoisku Naszej Księgarni, potem metodyczne przeczesywanie wszystkich stoisk po kolei. Wizyta sobotnia pokazała, że nie znałam pojęcia tłumu. Piątkowy tłum to zaledwie garstka głów w porównaniu z mrowiem zalewającym halę targową w sobotę. Przejścia okazały się zbyt wąskie, a o zwiedzaniu stoisk w ogóle nie było mowy. Pytanie, czy to kwestia aż tak dużego zainteresowania książkami, czy luk organizacyjnych? Z przyjemnością zrezygnowałam z walki o dostęp do stoisk i
skupiłam się na imprezach towarzyszących, czyli wykładach i spotkaniach. Jako pierwsze zaliczyliśmy rodzinnie spotkanie na temat pierwszej pomocy u dzieciaków – bardzo cenne uwagi dotyczące nauki podstaw ratownictwa dla maluchów, zorganizowane przez wydawnictwo Jedność. Drugie spotkanie to perełka w postaci Wojciecha Cejrowskiego i młodego autora książek przygodowych – Przemka Corso. Jak zawsze celnie i ciekawie. Kolejne spotkania dotyczyły stoisk – z zainteresowaniem poznawaliśmy zasady nowej gry strategicznej Semper Fidelis, a potem wzięliśmy udział w konkursie na stoisku Multico, na którym zanurzyliśmy się w świat ornitologii. A im głębiej się zanurzaliśmy, tym chudsze były nasze portfele… Mieliśmy też przyjemność pogawędzić z najlepszym ornitologiem wśród lekarzy weterynarii, a zarazem najlepszym lekarzem weterynarii wśród ornitologów – Andrzejem Kruszewiczem. Na koniec Karolinie trafiła się gratka w postaci spotkania z sympatyczną, ale przeraźliwie chudą modelką Zuzanną Bijoch. 



Podczas zwiedzania nasunęło mi się kilka wniosków. Po pierwsze: media krzyczą o upadku czytelnictwa wśród społeczeństwa. Tegoroczne targi są tego zaprzeczeniem. Oferta wydawców wręcz przytłacza, a zainteresowanie przekroczyło wszelkie możliwe granice. Po drugie: duże zainteresowanie autorami konserwatywnymi. Stoisko Wojciecha Cejrowskiego było oblegane przez cały czas trwania targów, podobne tłumy widziałam u Witolda Gadowskiego. Oczywiście słychać było komentarze typu: co to za fatalny wpływ na młodzież, tak się fotografować za „Ojcze nasz”, czy: co za świr. Ale na szczęście stojącej w kolejce młodzieży to zupełnie nie przeszkadzało ;) Po trzecie: trwający od kilku lat renesans gier planszowych trwa, a wręcz widać dalszy postęp zainteresowania. Teraz w dobrym tonie jest drukować oprócz książek gry. Moim zdaniem jest już przesyt, ale ciągle pojawiają się nowe ciekawe pomysły.  


Targi oceniam na 4+, ale wrażenia końcowe bardzo pozytywne :) 




czwartek, 19 października 2017

Nowe życie Feliksa Radwańskiego

O związkach potomków Felixa Radwańskiego seniora z potomkami Żychiewicza już pisałam 2 lata temu w artykule "Niedziela w Swoszowicach". Czas powrócić do tematu wielkiego Krakusa, 5 razy pra-dziadka dzieci Ingarden. Jednym z jego fanów jest swoszowicki historyk, p. Dominik Galas, który wpadł na pomysł, żeby upamiętnić dawnego właściciela Swoszowic, założyciela uzdrowiska, nadając młodziutkiemu platanowi imię Felixa.

Uroczystość odbyła się w kameralnym gronie, w ogrodzie leżącym tuż przy pawilonie Szwajcarka, naprzeciwko Parku Zdrojowego. U stóp młodego drzewka wkopana została tabliczka informująca o nadaniu imienia, którą odsłonił praprapraprawnuk Feliksa Jacek Ingarden oraz przedstawicielka Urzędu Miasta Krakowa. I tym sposobem Feliks dostał nowe ziemskie życie. A platan będzie przechodniom przypominał, że dawno, dawno temu toczyła się wokół ciekawa historia, do której warto od czasu do czasu zaglądnąć...


Po uroczystości zebrani goście zostali zaproszeni do swoszowickiej szkoły podstawowej, w której dzieci i młodzież pod kierunkiem nauczycieli przygotowali część artystyczną, upamiętniającą 135-lecie szkoły. Piękna historia, sięgająca 1882 roku, opowiedziana przez uczniów. I piękne słowa pierwszej pani dyrektor, Zofii Rutkowskiej, zapisane w kronice szkoły:

W imię Boga biorę pióro do ręki, aby rozpocząć kronikę, którą kto i kiedy ukończy - trudno odgadnąć. Bóg by dał, by ona długie lata i wieki szczęśliwie przetrwać mogła i zawsze równie pocieszające zawierała wiadomości, jakiemi mnie przyszło ją rozpocząć. 

Kronika przetrwała do czasów dzisiejszych i jest kontynuowana, zgodnie z życzeniem pani Zofii...


 

czwartek, 5 października 2017

Uzależnieni od szkoleń... Kwalifikowany kurs pierwszej pomocy.

Są ludzie, którzy ciągle muszą się szkolić i nabywać nowe umiejętności. Lubią to, ale też ciągle czują niedosyt wiedzy. Jestem jedną z takich osób. Człowiek uczy się przez całe życie. Najgorzej, jak powie: wiem wszystko, mogę się zatrzymać, sięgnąłem szczytu. Moim zdaniem to najgłupsza rzecz, jaką można powiedzieć. Nawet w okrojonym zakresie: jestem dobry w jeździe konnej, umiem już gotować, znam się dobrze na onkologii / nauczaniu / motoryzacji, wiem wszystko o dzieciach. Jak słyszę takie stwierdzenie, to więcej słyszeć nie muszę, kończę rozmowę. Chyba, że mam zły dzień i mam ochotę dać takiemu komuś prztyczka w nos. Wtedy drżyjcie zarozumialcy! W najlepszym wypadku będzie to krótki docinek, którego być może nawet nie zauważycie. W najgorszym przydługawy monolog z elementami moralno-filozoficznymi. 

Tyle wstępu. Teraz czas na konkret. W dniach 27.09. - 1.10.2017 miałam przyjemność uczestniczyć w zorganizowanym przez Fundację Byłych Żołnierzy i FunkcjonariuszySił Specjalnych SZTURMAN szkoleniu z kwalifikowanej pierwszej pomocy. Dzięki współpracy z firmą REMEX Michała van der Coghena szkolenie prowadzone było w najwyższych standardach – nie tylko merytorycznych, ale też dydaktycznych. Uczestnikami była głównie młodzież z organizacji proobronnych. Osoby z wyższym numerem PESEL mogły się szkolić jako opiekunowie grup. I w takim charakterze autorka tekstu występowała.

Dzień pierwszy.
Teoria. Góra wiedzy podana z prędkością karabinu maszynowego. Pierwsze wrażenie: olaboga! Toż to nie do opanowania! Te wszystkie zagrożenia, objawy, procedury postępowania przyprawiły nas o zawrót głowy. Spać poszłam pełna obaw, czy jestem w stanie ten kurs zaliczyć...

Dzień drugi.
Praktyka. Podbierak, nosze, pozycje bezpieczne, opatrunki podciśnieniowe, udrażnianie dróg oddechowych, tlenoterapia, zakładanie kołnierza usztywniającego. A na deser psycholog. Spotkanie z panią psycholog było z pozoru niepotrzebną stratą czasu. W praktyce przyniosło sporą dawkę refleksji. Tam zaliczyłam pierwszą dużą porażkę. Miałam zająć się dziewczyną ze złamaną nogą. Przeciwko sobie miałam grupę gapiów, których zadaniem było zachowywanie się jak na gapiów przystało, czyli przeszkadzanie, dobre rady, zdjęcia z połamańcem i zero pomocy. Mimo tego, że była to zabawa, nie byłam w stanie zebrać myśli, żeby zaproponować mojej poszkodowanej coś logicznego. To był ważny i niezwykle cenny element szkolenia ratowniczego.

Dzień trzeci.
Praktyka. Transport rannego, wyciąganie rannego z samochodu, resuscytacja w różnych konfiguracjach, m.in. resuscytacja pod kontrola komputera: ocena prawidłowości ucisku na klatkę piersiową (łącznie z ustawieniem dłoni!) i sztucznego oddychania (częstotliwość, głębokość wdechów i drożność dróg oddechowych), badanie podstawowe poszkodowanego z urazem i nieurazowego, „szybka piątka”, wywiad SAMPLE, resuscytacja dzieci i niemowląt, sprzętowe udrażnianie dróg oddechowych, kwalifikacja i obsługa defibrylatora oraz kolejne elementy bezpiecznego transportu. Niewątpliwą atrakcją były zadławienia – dzięki sprzętowi dydaktycznemu uczestnicy nie tylko ćwiczyli, ale też dobrze się bawili ;) Popołudniu triage i próbne testy. Kolejna porażka – 22 punkty na 30 możliwych. Jakbym pisała test tego dnia, to egzamin byłby w plecy...




Dzień czwarty.
Stopniowe zbieranie nabytych umiejętności w całość. Przygotowane przez instruktorów scenki (z udziałem samych uczestników) wprawiły mnie w sporą depresję. To, co wydawało się początkowo proste, w pośpiechu i stresie okazało się niewykonalne. Tym sposobem nie dość, że zaliczyłam jedną swoją śmierć, to jeszcze umarła dwójka moich fikcyjnych dzieci. Przykre było to, że i tak należało mnie na śmierć skazać, ale przynajmniej moje geny w postaci potomstwa by ocalały... A tak ocalał tylko mój mąż, który w zasadzie nie wymagał jakiejś szczególnej pomocy. Sytuacja pokazała, że wiedza to nie wszystko, ważne jest również korzystanie z własnego mózgu. Kolejne akcje zakończyły się większym sukcesem i ofiar śmiertelnych udało się uniknąć.
Po obiedzie wałkowaliśmy zakładanie opatruków i hipotermię.
Nocka co poniektórym minęła na powtórce materiału przed niedzielnymi egzaminami.

Dzień piąty.
Przed obiadem szkolenie, szkolenie, szkolenie... Postępowanie z poszkodowanym na motorze (jako fantom, któremu zdejmowano kask po wypadku zrozumiałam określenie „przeszczep” dotyczący wariatów na motorach szalejących po naszych drogach), tamowanie krwotoków i zawsze na czasie resuscytacja z AED.


Popołudnie minęło pod znakiem egzaminów. Osobiście była tak wyczerpana, że stres uleciał i już mi było wszystko jedno, czy zdam, czy nie. Ciężar wiedzy i doświadczeń był potężny i jedno, czego byłam świadoma to fakt, że ten kurs to dopiero początek. Trzeba to wszystko jeszcze raz przemyśleć, przećwiczyć i używać ile się da. Oby nie było potrzebne, ale z drugiej strony, jak coś gdzieś się wydarzy, to wiem co robić.

Egzamin zaliczyłam w tempie ekspresowym. To był mój najszybszy w życiu egzamin, bo też ratownik musi działać szybko. Pytania o udar mózgu, wstrząs i resuscytację kobiety w ciąży, potem stanowisko z fantomem, który dostał zawału, szybka segregacja poszkodowanych w wypadku masowym i założenie opaski uciskowej na krwawiącą nogę. Zanim się zorientowałam, już byłam po egzaminie. Ufff... 

Szkolenie ukończyła również Julka, jednak ze względu na niepełnoletniość nie mogła przystąpić do egzaminu. Otrzymała certyfikat i zadeklarowała chęć działalności w szkolnym kole ratowniczym... 


Jak widać szkolenie było bardzo intensywne i wręcz naszpikowane sytuacjami, w którymi każdy z nas może się na co dzień spotkać. Ile razy przejeżdżaliśmy koło wypadku i z obawy przed swoją niewiedzą nie zatrzymaliśmy się, żeby pomóc poszkodowanym? Ile razy z daleka zarejestrowaliśmy gdzieś na horyzoncie nieprzytomną osobę, wokół której gromadzili się gapie? Moi koledzy kiedyś zaaranżowali udawaną akcję kradzieży torebki starszej pani. Ciekawi byli reakcji ludzi. Niestety... reakcji nie było. Cudza torebka, cudzy problem. Złamane ręce i nogi, zasłabnięcia, pogryzienia przez psy, upadki z roweru, podtopienia, stłuczki samochodowe, obite głowy, czy popularne krwawienie z nosa. Nie ma osoby, która nie miała z jakimś mniejszym lub większym wypadkiem do czynienia. Czy wiesz, co w takich sytuacjach robić? W mojej pracy jako lekarza weterynarii dość regularnie zdarzają się omdlenia, czy pogryzienia. Kurs uświadomił mi, jak mało na temat pierwszej pomocy wiedziałam. Moje roczniki nie miały okazji uczyć się podstaw ratownictwa w szkole. Ale z moich obserwacji młodzież, która brała udział w szkoleniu też w niektórych sytuacjach była bezsilna. Moim zdaniem taki kurs kwalifikowanej pierwszej pomocy powinien być obowiązkowy (łącznie z egzaminem państwowym!) dla każdego pełnoletniego Polaka. Zakres wiedzy nie jest aż tak duży, a potencjalne korzyści – dla nas, dla naszych najbliższych i dla każdego, kto w pobliżu nas ulegnie kontuzji bezcenne.  




czwartek, 7 września 2017

Hala Łabowska – hołd dla ks. Gurgacza i żołnierzy PPAN

2 września Strzelcy RP wzięli udział w uroczystościach upamiętniających jednego z cichych bohaterów - księdza Władysława Gurgacza i jego duchowych podopiecznych, żołnierzy Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej. Pierwszy krok w stronę swojej męczeńskiej drogi postawił w Częstochowie 7 kwietnia 1939 roku składając akt wiary słowami: 

Przyjm, Panie Jezu Chryste ofiarę, jaką Ci dzisiaj składamy, łącząc ją z Twoją Najświętszą Krzyżową Ofiarą. Za grzechy Ojczyzny mojej: tak za winy narodu całego jako też i jego wodzów przepraszam Cię Panie i błagam zarazem gorąco, byś przyjąć raczył jako zadość uczynienie całkowitą ofiarę z życia mego.
Więcej informacji o księdzu Gurgaczu TUTAJ >>>

Dziewiętnaste obchody były zarazem pierwszymi, w których uczestniczyli myśleniccy Strzelcy RP. Mszy św. przewodniczył i homilię wygłosił ks. Henryk Michalak. Rangę wojskową nadali żołnierze kompanii reprezentacyjnej Straży Granicznej oraz orkiestra wojskowa z Rzeszowa. Wystawionych zostało ponad 20 pocztów sztandarowych, w tym większość Lasów Państwowych. Licznych gości nie będę wymieniać z imienia i nazwiska, bo nie po sławę przyjechali, tylko po to, żeby pochylić się nad Żołnierzami Wyklętymi. Mimo mglistej i jesiennej aury na Halę Łabowską przyszło bądź przyjechało kilkaset osób! I co najważniejsze – było wśród nich sporo dzieci i młodzieży, bo to właśnie te najmłodsze pokolenia będą zobowiązane do pielęgnowania pamięci o naszych Bohaterach...








sobota, 3 czerwca 2017

Strzelecki maj w Myślenicach

Jak już wcześniej wspominałam, temat Strzelców będzie się na blogu regularnie przewijał. Jednostka powstała raptem kilka miesięcy temu, ale już możemy się pochwalić cała listą szkoleń, uroczystości i akcji. Najintensywniejszy był dotąd maj 2017 – rozpoczęty właściwie 29 kwietnia, ale z racji, że to już długi weekend majowy, to zaliczymy go do maja.


29 kwietnia dwie Ingardenówny zadebiutowały w biegu Runmaggedon w Myślenicach. Kategoria Intro. Debiut bardzo udany, bo zajęły zaszczytne miejsca 6 i 7 i wróciły do domu z całą listą przeżyć (niektórych nieco traumatycznych). Popołudnie minęło na „dopieszczaniu” musztry reprezentacyjnej przed uroczystościami trzeciomajowymi. 

30 kwietnia myśleniccy Strzelcy wzięli udział w Mszy św. w intencji pomordowanych przez Niemców 30.04.1940 roku Myśleniczan. Po Mszy zwiedziliśmy wystawę, którą na myślenickim rynku zorganizowało Muzeum Niepodległości z okazji 73 rocznicy „Czarnej Niedzieli”.

1 maja – trójka Strzelców RP z Myślenic zaangażowała się w charakterze wolontariuszy w kolejnym dniu Runmaggedonu.


3 maja – rocznica uchwalenia Konstytucji 3 Maja, święto Matki Boskiej Królowej Polski. Strzelcy uczestniczyli w uroczystej Mszy św. na myślenickim rynku – wystawili poczet sztandarowy ze Sztandarem Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Koło Myślenice, pełnili wartę honorową przy Pomniku Niepodległości oraz na końcu uroczystości złożyli pod pomnikiem wieniec. Najmłodsze Orlęta pilnie przyglądały się starszym Strzelcom i zadeklarowały chęć aktywnego udziału w kolejnych uroczystościach patriotycznych.


7 maja to ćwiczenia terenowe. W programie były zajęcia linowe (z tyrolką i mostami linowymi), transport rannego, czołganie z karabinem i skrzynką z amunicją, rzut granatem (do celu i na odległość) oraz strzelanie dynamiczne z asg. W zajęciach brali udział Strzelcy z Myślenic, Gliwic, Zabrza i Kalwarii Zebrzydowskiej. Szczególnie wyróżniającą się drużyną były Orlęta, które dzielnością w niczym nie ustępowały starszym kolegom, a niejednokrotnie zaskakiwały wszystkich swoją wiedzą i umiejętnościami. Pogoda dopisała, a wszechobecne błoto było dodatkową atrakcją. Najmłodsi delektowali się kąpielą w strumyku (ku rozpaczy mam) i tropieniem salamander. Na zakończenie organizatorzy zaprosili wszystkich uczestników i gości na integracyjne ognisko.


Na 13 maja zaplanowaliśmy szkolenie na poligonie w Gliwicach. Po raz kolejny instruktorów zapewniła niezawodna Fundacja Szturman. Uczestnicy poznawali elementy saperstwa oraz kontynuowali szkolenie z musztry i postaw strzeleckich.

19 maja to Noc Muzeów w Krakowie - Grupa Strzelców odwiedziła zawsze atrakcyjne dla fanów historii i militariów Muzeum Armii Krajowej im. gen. Nila.



Ostatni weekend maja minął pod znakiem survivalu. Dwudniowy biwak został zorganizowany przez Strzelców RP z Myślenic przy aktywnym wsparciu Stowarzyszenia ObronaNarodowa.plhttps://obronanarodowa.pl/. W sobotę młodzież i dorośli poznawali podstawowe techniki przetrwania w terenie leśnym – pozyskiwali i przygotowywali pokarm, budowali obozowisko, uczyli się przemieszczać w szyku. Dzień zakończyli strzelecką polową Mszą św., którą odprawił kapelan Jarosław Łabęda. W niedzielę tematem przewodnim było budowanie posterunku obserwacyjnego i podstawy maskowania. Zajęcia zakończyły się pysznym „kociołkiem” przygotowanym pod kierownictwem dowódcy jednostki myślenickiej, Radosława Szyka. Gośćmi specjalnymi biwaku byli przedstawiciele Komendy Głównej, Marta i Jan Święciccy oraz ekipa filmowa Konrada Szołajskiego, która rejestrowała przebieg szkolenia. Szczególne podziękowania kierujemy do instruktora Andrzeja Abratowskiego ze Stowarzyszenia ObronaNarodowa.pl.https://obronanarodowa.pl/


Miesiąc zakończyliśmy 1 czerwca strzelaniem z pistoletów na myślenickiej strzelnicy. 
Przed nami  strzeleckie lato - w planach mamy obóz, rajd, wypad w Tatry, uroczystości patriotyczne z okazji Dnia Wojska Polskiego i Dnia Pamięci Powstania Warszawskiego, a także kolejne biwaki survivalowo-wojskowe i duuużo strzelania. Dostaliśmy tez propozycję zorganizowania zajęć sportowo-obronnych dla myślenickich gimnazjalistów... 

czwartek, 27 kwietnia 2017

Śladami Hipolita – poznajemy Ojcowiznę

Wierzyccy z córkami (starsza Maria Julia)
Hipolit Wierzycki - ojciec, urodzony 13 sierpnia 1857 roku, syn Wincentego Wierzyckiego i Marii z d. Sataleckiej. Mąż Marii Rothenburg-Rościszewskiej h. Junosza (córka Gustawa i Anieli Umińskiej h. Cholewa), ojciec Marii Julii Żychiewicz, dziadek cichociemnego Antoniego Żychiewicza. Życiorysu Hipolita przybliżać nie będę, bo zrobiła to Łucja na swoim blogu. Na blogu "dziadkowym" opisywałam wcześniej historię Hipolita Wierzyckiego - syna, żołnierza Legionów Piłsudskiego.  Hipolita - ojca wspominam ze względu na jego związek z Tarnowem – miastem, którego uroku do tej pory nie doceniałam, a które miałam przyjemność 26 kwietnia 2017 odwiedzić.

Do Tarnowa pojechałyśmy we trójkę z Julką i Karoliną – laureatkami etapu wojewódzkiego konkursu PTTK „Poznajemy Ojcowiznę”. Obie Ingardenówny startowały w kategorii indywidualnej w grupie gimnazjów, po raz kolejny przekopując się przez historię rodzinną. Karolina napisała pracę pt. „Moje Podhale – wędrówka przez pokolenia”, a Julka po raz kolejny zajęła się pradziadkiem Antonim, skupiając się na jego wędrówce wojennej „z Polski do Polski”. Obie zostały wyróżnione – Karolina zajęła pierwsze miejsce, przechodząc do etapu ogólnopolskiego, Julka była druga. W trakcie rozdania nagród dotarła do nas informacja, że Karolina na etapie ogólnopolskim również została laureatką (szczegóły pod koniec maja).

Grupa uczniów z Myślenic 
Po rozdaniu nagród nagrodzeni uczniowie mieli okazję pod opieką przewodnika zwiedzić tarnowską Starówkę. Dla nas najważniejszym punktem był budynek dawnego Hotelu Krakowskiego, w którym swoją siedzibę miał wspomniany już wcześniej pra-pra-dziad (dla dziewczyn pra-pra-pra-dziad) Hipolit Wierzycki, kupiec tarnowski. Jego sklep uwieczniony został na jednej z wielu wydanych przez firmę Hipolita pocztówek. Budynek przetrwał w stanie prawie niezmienionym do dzisiaj, co widać na zdjęciach. W pobliskim Centrum Informacji Turystycznej udało się nam kupić albumy z tarnowskimi pocztówkami, również tymi wydanymi przez naszego przodka.

Hotel Krakowski pod koniec XIX wieku 
Dawny Hotel Krakowski dzisiaj


Temat Tarnowa ciągle czeka na dokładniejsze rozpracowanie – nie znamy nadal adresu zamieszkania rodziny Wierzyckich, szerszego poznania wymaga szkoła sióstr Urszulanek, do której uczęszczała Maria Julia, konieczna będzie też wizyta w Archiwum Diecezji Tarnowskiej, w której znajdują się metryki wielu Żychiewiczów. W planach jest też rodzinno-strzeleckie zdobycie odznaki PTTK „Śladami Cmentarzy Wojskowych I Wojny Światowej”. 



Więcej o odznace TUTAJ >>> 
Więcej o Hipolicie - ojcu TUTAJ >>>
Więcej o Hipolicie - synu TUTAJ >>> 
Więcej o konkursie TUTAJ >>>