 |
http://en.wikipedia.org/wiki/Tatra_77 |
Czas
na anegdotę. Bohaterami będą Pradziadkowie, czyli Maria
Julia i Emil Żychiewiczowie,
rodzice Antoniego. Z informacji przekazywanych w rodzinie wynika, że
Maria Julia była pierwszą kobietą we Lwowie, która posiadała
prawo jazdy. Pradziadek Emil zakupił dla swojej żony krążownik
szos w postaci granatowej Tatry. Według moich szacunków musiała
być Tatra 77, czechosłowacka ekskluzywna limuzyna. To pierwszy
europejski
samochód
z
aerodynamiczną
linią nadwozia. Nadwozia, które swą awangardową sylwetką
przypominało... pstrąga. Uznany za wielką czeską sensację. Prace
nad modelem 77 rozpoczęły się w Tatrze już od początku lat
trzydziestych. Szefowie czeskiej marki zakładali, że nowy,
aerodynamiczny
samochód
będzie
raczej dobrem dla wybranych. Co więcej, już według początkowych
planów, auto miało powstać w limitowanej serii. W zamyśle miał
to być
samochód
szybki,
a
przy tym cichy, niezawodny,
oszczędny oraz,
co najważniejsze, miał
zostać zbudowany według najbardziej surowych standardów
konstrukcyjnych. Nadwozie mierzyło dokładnie 5,2 metra.
Aerodynamiczną karoserię wieńczył potężny ogon, pod którym
mieściła się prawdziwa rewolucja – ośmiocylindrowy silnik o
pojemności trzech litrów i mocy 60 KM, który bez problemów
rozpędzał 1700-kilogramowe auto do 150 km/h. Z jednostką napędową
współpracowała czteroprzekładniowa skrzynia biegów. Auto miało
trafić na najwyższą półkę luksusowych sedanów. Nie mogło być
inaczej, skoro jego wnętrze zostało wyposażone według najwyższych
standardów komfortu i elegancji. Premiera modelu odbyła się 5
marca 1934 roku na specjalnym pokazie dla prasy w Pradze. Samochód
wzbudził ogromną sensację – motoryzacyjni eksperci nie mogli
wręcz wyjść z podziwu. Trudno się dziwić, wszak T77 wyprzedzał
swoich konkurentów o kilkanaście lat, był pierwszym autem o
opływowej linii nadwozia w Europie i drugim na świecie (po
Chryslerze Airflow Imperial). Gdy Tatra wystawiła swój pojazd
podczas targów berlińskich, tłum gapiów i fotoreporterów omal
nie stratował ich firmowego stoiska. Niestety, zainteresowanie to
nie znalazło odzwierciedlenia w wynikach sprzedaży – w sumie
model 77 znalazł zaledwie około pół tysiąca nabywców. Może
przez cenę? Bo Tatra 77 w Niemczech kosztowała zawrotną sumę 10
tys. marek. Dziś T77 to prawdziwy rarytas, tym bardziej, że do
naszych czasów przetrwało prawdopodobnie zaledwie kilkadziesiąt
egzemplarzy tego modelu (Zasada
2005).
I
takie właśnie motoryzacyjne cudo zamieszkało w garażu
Żychiewiczów. Gdy pradziadek kupował Tatrę, prababcia
Marysia była ze swoją
mamą u wód (w Druskiennikach bodajże). Pradziadek został z synem
Antonim we Lwowie. No i w dzień po zakupie Antoni zainteresowany
mechaniką rozłożył silnik Tatry na części. Pradziadek ze
stoickim spokojem telegramował do prababci "Antek rozkręcił
auto. Nie wiem kiedy przyjedziemy". A jednak przez noc Antoni
złożył silnik i pojechali.
Pradziadkowie
kłócili się zawzięcie o swoje umiejętności jako kierowców.
Razu pewnego prababcia pojechała na przejażdżkę i spotkała wóz.
Koni na szczęście nie było, ale ze spotkania granatowa limuzyna
wyszła wzbogacona o dyszel, który wszedł przed szybę przednią, a
wyszedł przez tylną. Pradziadka szlag jasny trafił i chciał
odebrać swojej żonie prawo jazdy. Tyle, że sam również miewał
„drobne” kolizje. Jednego razu miał w trakcie wjeżdżania na
prom rzeczny problem z trafieniem na rampę i... wjechał do wody.
Skończyło się na... zatrudnieniu szofera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz