 |
Przedstawicielki trzech pokoleń potomków Cichociemnego Żychiewicza |

15 maja 2016 roku odbył się Doroczny
Zjazd Cichociemnych i ich Rodzin, poprzedzony sobotnim Dniem
Cichociemnych na Ursynowie. Jakby tak uczciwie policzyć, to
Cichociemny był jeden, a rodzin na pewno nie tyle ile być powinno.
Sale Zamku Królewskiego pękały w szwach, jednak trudno było
znaleźć prawdziwych krewnych. A próbowałam. Poznałam sympatyczną
panią z Australii, córkę Stanisława Skowrońskiego ps. Widelec i
jedną wnuczkę (niestety nie pamiętam nazwiska), był syn
rotmistrza Zabielskiego i oczywiście państwo Polończykowie w
komplecie. Niestety nie udało się dojechać mieszkającej w
Myślenicach córce „Kryształa”, Małgorzacie Polończyk. Kilku
potencjalnych krewnych okazało się dalekimi pociotkami lub krewnymi
krewnych, a wiele osób po prostu spiekło raka na pytanie „a pani
/ pan to rodzina?”. Oczywiście była grupa stałych bywalców,
działaczy Fundacji Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej oraz
kilka znanych nam już wcześniej krewnych, jednak jakby ich / nas
wszystkich policzyć, to ciągle pozostałby niedosyt. Bardzo słuszną
propozycję wysunął na końcu spotkania, po samozwańczej
prezentacji wnuk legendarnego majora Górskiego, który zaproponował,
żeby założyć stowarzyszenie rodzin cichociemnych, bo na spotkaniu
rodzin trudno nawiązać kontakty z powodu... niedoboru rodzin. Za to
dostatek był kombatantów i ich opiekunów. Zainteresowane osoby
mogły do woli rozmawiać o przeżyciach wojennych i powojennych i
podziwiać wypięte piersi pełne orderów. Gwiazdą spotkania był ostatni żyjący Cichociemny, Gliwiczanin, pan Aleksander
Tarnawski, który w krótkich wypowiedziach skromnie zaznaczył, że
nic wielkiego nie zrobił i poprosił o pamięć o młodych
dziewczynach i chłopakach, którzy zginęli w trakcie działań
wojennych. Jedno z wystąpień "Upłaza" zamieszczam na końcu artykułu.

Dla nas niezwykle ważnym wydarzeniem
miała być prezentacja wywiadu, którego udzielił krótko przed
śmiercią Antoni Żychiewicz ps. „Przerwa”, jednak dźwiękowcy
organizatorów nie spisali się racząc uczestników spotkania
mieszaniną trzasków i szumów. Szkoda, bo dzień wcześniej miałam
przyjemność wysłuchać wspomnień Dziadka, na zmianę śmiejąc
się i ocierając ukradkiem łzy. Antoni oprócz talentu do pakowania
się w kłopoty miał też talent do szukania pozytywów we
wszystkich, nawet najgorszych sytuacjach, oraz talent do obrazowego
przedstawiania swoich przygód. O szczegółach ucieczki z obozu na
Węgrzech, udziale w wojnie obronnej 1939, szczegółach szkolenia i
sytuacji w okupowanej Warszawie czytelnicy bloga jeszcze usłyszą,
ale usłyszeć to z ust Dziadka, z lwowskim zaśpiewem, to było
niesamowite przeżycie.

Miłym przerywnikiem okolicznościowych
wystąpień były dwa mini-koncerty: fortepianowy Mariusza Ciołko i
dudowy szkockiego zespołu Pipes&Drums (fragment pożegnalnej pieśni na końcu artykułu).
Warto też wspomnieć o sobotnim
pikniku na Ursynowie. Mimo niesprzyjającej aury ludzi przybyło
mnóstwo. Było też sporo grup rekonstrukcyjnych i stoiska wojskowe.
Harcerze z Brzegu zorganizowali ciekawy bieg, w którym miałyśmy
przyjemność uczestniczyć. Było m.in. przeciąganie czołgu,
przeprawa przez bagno, odczytywanie zakodowanych pseudonimów
cichociemnych, pierwsza pomoc, rzut granatem i transport skażonej
substancji. Nie udało się nam zająć miejsca na podium, ale dobra
zabawa była najlepszą nagrodą :)