niedziela, 14 sierpnia 2016

Twardziele po Dziadku i Pradziadku, czyli o startach w Biegu Katorżnika


13 sierpnia 2016 – Bieg Katorżnika. To już XII edycja tej popularnej imprezy ekstremalnej.


Organizatorzy ostrzegają: 
Woda, bagno, rowy, błoto, smród i stęchlizna, pijawki i inne robactwo, czyli środowisko przyjazne każdemu Katorżnikowi umili spędzenie sierpniowego weekendu w Kokotku. Ale zanim podejmiecie decyzję o zgłoszeniu zastanówcie się czy Katorżnik jest imprezą, która Was usatysfakcjonuje.

W efekcie zapisy trwały... 5 minut. Zainteresowanie jest ogromne, okolica idealna. Jezioro Posmyk (tak, to samo, nad którym szkoliły się dziewczyny Ingarden), pełen rozmaitych atrakcji las, błoto, bagno, połamane drzewa. Miejsce idealne na taką imprezę. Dla dorosłych ponad 10 kilometrów walki z przeciwnościami, dla młodych i starszych od 1 do 2,5 kilometra. Wśród uczestników wielu mundurowych, do tego sporo osób startowało po raz drugi, trzeci, piąty, czy kolejny i kolejny. 


Zawsze uważałam, że takie biegi to zabawa dla szaleńców. Po co się dobrowolnie brudzić? Po co brnąć po pas w mulistej i pełnej glonów wodzie? Po co walczyć z insektami i innymi dobrodziejstwami natury? Ale dzieciaki dostały zaproszenie, to pojechałam – jako kierowca i potencjalny holownik najmłodszych Ingardenów. Ze względu na zepsuty łokieć z ulgą przyjęłam możliwość oddania najmłodszych kurczaków pod opiekę wytrawnych biegaczy. Dla nich był Mikro Katorżnik. Dziewczyny z kolei startowały w kategorii Małego Katorżnika. A ciocia Sabinka (Sabina Treffler, druga wnuczka „Przerwy”) w kategorii Dziennikarzy. 

Pierwsze miały startować maluchy. Błażej przejęty, bo uwielbia wyzwania, a do tego jego opiekunem został Adrian – strzelec ze Związku Strzeleckiego Rzeczpospolitej. Dla Mikołaja opiekuna trzeba było poszukać. Jeden z organizatorów z uśmiechem stwierdził, że ma dla nas idealnego kandydata – pana Łukasza... więźnia, który resocjalizuje się w trakcie odbywania wyroku. W pierwszej chwili zamarłam i na moment zapomniałam, że umiem oddychać. Ale nie wypadało protestować. Przywitałam się z panem Łukaszem i przekazałam mu naszego trzylatka. Mikołaj ufnie podał mu swoją małą łapkę i pomaszerowali na start. Przez sporą część trasy kontrolowałam sytuację, nie do końca ufając referencjom wydanym przez organizatorów. W głowie kłębiły mi się opowieści o mordercach, pedofilach i porywaczach. Ale jak widziałam świetny kontakt „naszego” więźnia z Mikim, mój niepokój stopniał do zera. Przetruchtali wspólnie całą trasę zdobywając na końcu żeliwną podkowę Katorżnika. Błażej również z powodzeniem ukończył bieg, podchodząc do tematu bardzo poważnie (jak zawsze). Na początku trzymał Adriana za rękę, ale potem wyrwał do przodu chwilami zostawiając swojego opiekuna daleko w tyle. Tym sposobem znalazł się znacznie powyżej połowy stawki. 


W Małym Katorżniku trasa była znacznie trudniejsza. Dziewczyny musiały brnąć w śmierdzącym szlamie, przedzierać się przez szuwary, czołgać się, przeciskać rurami melioracyjnymi i wspinać na ścianę budynku. Trasa była krótsza niż dla dorosłych, ale nie miała litości dla młodych adeptów sportów ekstremalnych. Julka pokonała wiele uczestniczek biegu i w końcu stanęła na podium zdobywając drugie miejsce. Jak wspominała: Nie spodziewałam się, że coś wygram. Po prostu najpierw długo biegłam za jednym chłopakiem, ale w końcu znudziło mi się to, więc go wyprzedziłam. A potem podczepiłam się pod kolejnego, ale też mi się znudziło, więc pobiegłam do przodu poszukać kolejnej osoby. Pod koniec byłam już tak zmęczona psychicznie, że chciałam jak najszybciej dobiec na miejsce. A potem usłyszałam, że ktoś krzyczy, że jestem druga. 

Karolina od początku miała świadomość, że nie ma szans na podium. Chciałam ukończyć bieg. Jak nie najszybciej, to przynajmniej w ładnym stylu. Swój plan zrealizowała. Przybiegła gdzieś w połowie stawki. Ale na końcu z uśmiechem i rumieńcami emocji efektownie przyspieszyła i w pięknym stylu pokonała ostatnie dwie przeszkody. Potem dumna, z podkową na szyi, dziarskim krokiem pomaszerowała prosto do jeziora, żeby zmyć z siebie śmierdzące pozostałości. 



Sabina jako dziennikarka portalu „Wszystko co najważniejsze” miała mniej konkurencji, ale też najsłabszą kondycję. Godziny spędzane codziennie przed komputerem nie są przyjazne dla biegaczy ekstremalnych. A wizja 10 kilometrów wymagającej trasy wydawała się niemożliwa do zaliczenia. W końcu okazało się, że kilometrów było prawie 14, a najmłodsza wnuczka „Przerwy” okazała się godna swojego Dziadka. Ukończyła bieg z drugim czasem zajmując zasłużone miejsce na podium. Jedyne, co mnie denerwowało, to że nie chciała się uśmiechać jak jej na trasie robiłam zdjęcia. Czasem nawet używała niezbyt ładnych słów. Ale cóż, tak to już jest z młodszymi siostrami... 


Jako obserwator uważam, że mimo błota i smrodu, który ciągnął się za uczestnikami, impreza została wzorowo zorganizowana. Ciekawa (hmmm...) trasa, szalone pomysły, świetne trofea dla każdego, kto ukończył bieg. A do tego wspaniała atmosfera. Do tego stopnia doceniłam wysiłki organizatorów, że w mojej głowie zakiełkował (na razie bardzo nieśmiało) pomysł, żeby za rok spróbować sił w Biegu Katorżnika. Może pierwszy i ostatni raz, ale chciałabym podjąć wyzwanie i z dumą powiesić na ścianie katorżnikowe żelastwo :) 

Więcej o Biegu Katorżnik TUTAJ>>>  



 







 

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Szkolenie ze SZTURMANEM

W ostatnich dniach lipca 2016 roku Julka i Karolina Ingarden wzięły udział w zorganizowanym przez Fundację SZTURMAN, finansowanym przez MinisterstwoObrony Narodowej szkoleniu wspinaczkowo-strzeleckim. Szkolenie prowadzone było przez byłych „specjalsów” - Sławka, Maxa i Radka. Oto jak uczestniczki wspominają tych pięć pracowitych dni:

Julka:
W lipcu ja i moja siostra Karolina pojechałyśmy nad morze na dwutygodniowy obóz harcerski. Miałyśmy nadzieję, że po wspaniałym, ale bardzo intensywnym pobycie pod namiotami, gdzie pobudka była o wiele za wcześnie, będziemy miały okazję porządnie się wykąpać, wyspać i ponudzić. Na drodze do szczęścia i upragnionego spokoju stanęła nam jednak mama, która nie zamierzała pozwolić, by jej córki siedziały bezczynnie w domu. 

Z pomocą babci Marty załatwiła nam kilkudniowy wypad do Lublińca, nad jezioro Posmyk, gdzie odbywały się szkolenia wojskowe. Miałyśmy wziąć udział w kursie strzeleckim i skałkowo-linowym, zorganizowanym przez Fundację Byłych Żołnierzy i Funkcjonariusz Sił Specjalnych SZTURMAN. Gdy więc zmęczone wróciłyśmy do domu, miałyśmy tylko czas przepakować się, wziąć szybką kąpiel i tego samego dnia zostałyśmy wywiezione do lasu i oddane pod opiekę wojskowych. 

Kurs rozpoczął się w niedzielę 17 lipca – w dniu 13-tych urodzin Karoliny. Następnego dnia rozpoczął się kurs. Na początku został nam zaprezentowany sprzęt, którego mieliśmy używać przez kilka następnych dni. Liny dynamiczne i statyczne, płanie, krolle, repiki, taśmy, karabińczyki wszelkiego rodzaju. To tylko część rzeczy, z którymi jako początkujący wspinacze mieliśmy do czynienia. Później rozpoczęła się nauka węzłów, których nie było mniej niż przyrządów wspinaczkowych. Następnie poszliśmy poćwiczyć nabytą teorię „na sucho”. Tego dnia została nam także pokazana broń z której mieliśmy strzelać. Był to pistolet GLOCK, którego rozkładanie i składanie musieliśmy opanować do perfekcji. 

Drugiego dnia nasza grupa udała się do jednostki wojskowej, gdzie do popołudnia ćwiczyliśmy na profesjonalnej ściance wspinaczkowej wchodzenie „na wędkę”, asekurację, zjazdy, jurandowanie. Popołudniu, gdy wróciliśmy już do hotelu, uczyliśmy się poprawnych pozycji strzeleckich i poprawnego celowania, a także komend, zmian magazynka i innych ciekawych rzeczy. 

Tematem przewodnim trzeciego dnia było strzelanie. Całą grupą udaliśmy się na profesjonalną strzelnicę wojskową gdzie mogliśmy wypróbować nowe umiejętności. Osoby, które w danym momencie nie strzelały utrwalały sobie ćwiczenia wspinaczkowe. Pracownicy strzelnicy chętnie prezentowali sprzęt, którym strzelnica dysponowała. Pod okiem instruktorów doskonaliliśmy strzelanie statyczne, dynamiczne, czy strzelanie do pojawiających się celów. Wszyscy po tym dniu byliśmy zmęczeni, ale bardzo zadowoleni. 

Następny dzień niósł z sobą trudniejsze wyzwania. Pojechaliśmy na skałki. Tam ćwiczyliśmy zjazdy, wspinaczkę oraz pokonywanie różnych trudności, takich jak węzłów na linie czy przepinek. Część grupy udała się na poszukiwanie jaskini Berkowej, potocznie zwaną Kalesonową. Nam się nie udało jej odnaleźć. Dopiero kolejna grupa, która wybrała się na poszukiwania, dotarła do celu. Jaskinia była najciekawszym punktem programu, mimo kontuzji jednego z instruktorów. Wszystko na szczęście dobrze się skończyło i (prawie) wszyscy cali i zdrowi wrócili do ośrodka. 

Ostatni dzień był najbardziej stresujący, ponieważ nadszedł czas testów. Udaliśmy się na skałki, gdzie odbywał się egzamin, a właściwie dwa egzaminy: teoretyczny i praktyczny, na który składały się wspinanie i asekurowanie „na wędkę” oraz zjazd z utrudnieniem. Wszyscy zaliczyliśmy ten niełatwy test i szczęśliwi udaliśmy się na lotnisko, na zakończenie, gdzie dostaliśmy pamiątkowe medale, a najlepsi strzelcy odznaki (wśród nich byłam ja). Po zakończeniu udaliśmy się do ośrodka po odbiór certyfikatów. 

Kurs bardzo mi się podobał. Poznałam wiele świetnych osób, a dzięki genialnym instruktorom był to fajnie spędzony czas, który na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci. Mimo, że dostaliśmy w kość, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mogła pojechać na inne kursy SZTURMANA...

Karolina:
Na szkoleniu SZTURMANA bardzo dużo się nauczyłam. Było ciekawe i wymagające. Oprócz cennych umiejętności zdobyłam wielu fajnych znajomych. Szczególne podziękowania należą się wspaniałym instruktorom!

Więcej o Fundacji SZTURMAN TUTAJ>>>
Strona Ministerstwa Obrony Narodowej >>> 

Zdjęcia: Fundacja SZTURMAN








piątek, 8 lipca 2016

Opactwo tynieckie 2016


Duże dzieci pojechały nad morze na obóz harcerski, a małe ciągle wyczekują jakiejś większej lub mniejszej wyprawy. Przyszedł czas na Opactwo Benedyktynów w Tyńcu. "Czy to miejsce dla maluchów?" spytacie. Myślę, że dla wszystkich. Bogactwo pomysłów, które zobaczyłam na stronie internetowej miło mnie zaskoczyły. Ciekawe spotkania, warsztaty, rekolekcje. Chyba specjalnie dla mnie zakonni braciszkowie organizują warsztaty zielarskie. Najbliższy realny termin to wrzesień, a jak nie, to dopiero przyszły rok. Ale na pewno pojadę. Bogate w różne zioła okoliczne łąki coraz bardziej mnie irytują. Pachną, kuszą, a ja nie wiem co jest co i ograniczam się do przerabiania na jadalne produkty mlecza, czarnego bzu i pokrzywy. A taka łąka to przecież nieograniczone możliwości przyprawowe, lecznicze i kosmetyczne.



Nasze maluchy z zainteresowaniem wysłuchały nieco makabrycznej legendy o tynieckiej studni, zwiedziły tajemnicze mury klasztoru i zachwyciły się pięknym widokiem na Wisłę. Oczywiście największe zainteresowanie wzbudziły otwory strzelnicze – dla małoletnich fanów wojskowości to nie lada gratka. W muzeum klasztornym oglądnęliśmy film o lepieniu naczyń z gliny i przepisaliśmy dwa fragmenty z księgi Świętego Benedykta.

Na koniec wybraliśmy się na pobliski tyniecki cmentarz parafialny, na poszukiwanie grobu Tadeusza Żychiewicza, kuzyna Antoniego. Tadeusz Żychiewicz jest osobą, do której pewnie niejednokrotnie na łamach tego blogu wrócę, bo była to postać nieprzeciętna, przez wiele znaczących osób lubiana i szanowana, autorytet kościelny, autor wielu książek o tematyce chrześcijańskiej. Marta Żychiewicz, córka Antoniego wspomina: "Wuj był osobą bardzo ciepłą i bezpośrednią, miał niesamowite poczucie humoru". Tadeusz zmarł w roku 1994, jego żona Teresa w 1996. Oboje są pochowani w Tyńcu.

Grób odnaleźliśmy po dość długich poszukiwaniach. Skromny, z drewnianym krzyżem, obłożony kamieniami, porośnięty łąkową roślinnością, gubił się wśród zadbanych marmurowych nagrobków. "Zestaw jak znalazł na zajęcia zielarskie..." pomyślałam. Na środku przyciągała wzrok kępa kwitnącej lawendy, którą otaczała chmara pszczół i trzmieli. Zmówiliśmy krótką modlitwę i wróciliśmy do samochodu z postanowieniem, że jeszcze w te wakacje trzeba będzie przyjechać tu ponownie...
  
 


piątek, 1 lipca 2016

Masters' Killer - odkryj siebie na nowo!

Dnia 25 czerwca 2016 roku wraz z rodzeństwem brałam udział w zawodach biegowych Masters' Killer organizowanych przez Jednostkę Wojskową "AGAT" i Fundację "Szturman" z okazji 5-lecia powstania jednostki. Profesjonalny pomiar czasu zapewniła firma zmierzymyczas.pl.
Były tam trzy kategorie wiekowe:

3-8 lat      MASTERS' KILLUŚ   210m
9-16 lat    MASTERS' KILLEREK  2,1km
18 +         MASTERS' KILLER  21 km

Ja z Julką biegłyśmy w MASTERS' KILLERKU. Z kategorii dziewczyn dobiegłam jako 4, a moja siostra Julka jako 2. Trasa była trudna. Podłożem był piasek na przemian z bagienną wodą, a temperatura sięgała 40oC. Mój młodszy brat Błażej (5 lat) brał udział w biegu na 210 m. Niestety nie zdobył żadnego miejsca, ale na takich imprezach najważniejsze jest ukończenie biegu i dobra zabawa :)

Na obiad można było zjeść wojskową grochówkę albo kiełbaskę. Dużą atrakcją był jeżdżący i funkcjonujący czołg, na którym można było się przejechać. To właśnie on miał dać sygnał do startu do najdłuższego biegu na 21 km. Niestety wystrzelił z opóźnieniem z powodów technicznych, ale na cześć pierwszej osoby która przekroczyła metę działał już nienagannie. Każdy zawodnik, który ukończył bieg, otrzymał pamiątkowy medal w kształcie czaszki.

Oprócz zawodów organizatorzy przygotowali wiele innych atrakcji. Były skoki spadochronowe żołnierzy AGATu, był tor przeszkód Małego Komandosa i tor linowy, była przejażdżka czołgiem i strzelnica ASG. Spotkaliśmy wielu starych znajomych i poznaliśmy nowych. Organizację oceniam na celującą. Wszystko miało ład i skład. Organizatorzy musieli się bardzo postarać by przygotować tak wspaniałą imprezę.

Tekst: Karolina Ingarden 
Zdjęcia: Jacek Ingarden 












poniedziałek, 20 czerwca 2016

Kto zna Świętego Eustachego?

18-19 czerwca 2016, Jarmark Świętojański w Lanckoronie. Konkursy pieśni myśliwskiej, mnóstwo rękodzieła, tradycyjne przysmaki. W programie niedzielnego poranka: Msza Świętego Eustachego. Szybko wertuję internet w poszukiwaniu Świętego. Wiem, że będą myśliwi, ale co z myśliwymi ma wspólnego Eustachy? Do niedawna imię to kojarzyłam ze stryjem dziadka Antoniego, który wprowadzał młodego Antka w arkana pirotechniki i fotografii. Tak, to dzięki Eustachemu dziadek stał się ekspertem wysadzania torów kolejowych w czasie wojny. Materiały pirotechniczne podobno trzymał pod łóżkiem, bo tam jego zdaniem było najbezpieczniej.

Ale wróćmy do naszego Świętego. Eustachy był rzymskim generałem i przed nawróceniem na chrześcijaństwo nosił imię Placyd. Pewnego dnia podczas polowania zobaczył w porożu jelenia krzyż Jezusa. Zginał śmiercią męczeńską upieczony w rozżarzonym wole z brązu.

Jest patronem strażaków, myśliwych i leśników, traperów, osób torturowanych i Madrytu. Pomaga w rozwiązywaniu trudnych sytuacji. Patronuje też straganiarzom, kupcom, płatnerzom i rusznikarzom. Wzywany jest w przypadku chorób koni i w żałobie w rodzinie. Jego atrybuty to byk, krzyż, róg i jeleń.


I właśnie ku czci Świętego Eustachego, przy pięknej pogodzie, w uroczej Lanckoronie, odbyła się uroczysta polowa Msza Święta. Z tej okazji przyjechało tam mnóstwo myśliwych i leśników w galowych strojach i kilkanaście pocztów sztandarowych. Byli też pięknie ubrani sokolnicy z sokołami i psy myśliwskie. Oprawę muzyczną zapewnił chór i zespół myśliwski, ołtarz został przyozdobiony akcesoriami łowieckimi. Msza Świętego Eustachego była niezapomnianym wydarzeniem i na pewno za rok znowu się do Lanckorony z całą rodziną wybierzemy :)  


 


sobota, 18 czerwca 2016

Potomkowie Cichociemnego Żychiewicza w Polsce Zbrojnej


Tym razem o Dziadku Antonim pisze Polska Zbrojna – miesięcznik wydawany przez Wojskowy Instytut Wydawniczy. Czasopismo jest skierowane głównie do służb mundurowych, ale polecam też wszystkim, którzy interesują się obronnością kraju i nowinkami militarnymi ze świata. Już drugi numer przeczytałam z zainteresowaniem niemalże od deski do deski.

W pewną majową sobotę przyjechała porozmawiać z nami sympatyczna pani redaktor, Magdalena Kowalska – Sendek. I tak nasze wspomnienia stały się częścią artykułu pt „Gen Cichociemnego”, opowiadającego o tym, jaki wpływ na najbliższych miała przeszłość ojców, dziadków i pradziadków Cichociemnych.


Poniżej prezentuję skany artykułu – dzięki uprzejmości i za zgodą Redakcji Polski Zbrojnej.

p.s. Po ściągnięciu grafik (prawy przycisk myszki > zapisz grafikę jako...) artykuł wyświetli się w czytelnej rozdzielczości :) 







środa, 1 czerwca 2016

Historia jednej krówki

Jak to było z krówką Cichociemnych? Pewnego zimowego wieczoru 2016 odbieram telefon od mamy – Marty Święcickiej: "Wymyśl mi jakąś atrakcję na imprezy Cichociemnych. Dębowiec, Myślenice, Gliwice, Warszawa..." Myślę, myślę i mówię: "Krówki! Na imprezach weterynaryjnych zawsze mają wzięcie. Z logo, jakąś ładną grafiką..." W telefonie słyszę: "Krówki? To bez sensu! Co mają krówki wspólnego z Cichociemnymi?"

Kilka dni później odbieram kolejny telefon, w którym słyszę: "Wiesz, te krówki to fajny pomysł. Agat ma krówki – Agatówki, to Cichociemni mogą mieć swoje".

Projektem zajęła się firma CreatioPR pana Jarosława Rybaka, realizacją Fundacja SZTURMAN, a dystrybucją na wymienionych imprezach – Marta Święcicka. Pierwszy raz krówkę CC w całej okazałości zobaczyłam w gabinecie dyrektorskim myślenickiego Gimnazjum nr 1, na spotkaniu organizacyjnym szkolnego Projektu "Cichociemni". Słodki cukierek okazał się pokaźną czerwoną krową z grafiką, znakiem i napisem: CICHOCIEMNI 2016 – WYWALCZ POLSCE WOLNOŚĆ LUB ZGIŃ.

Krówek wyprodukowano 750. Objechały one sporą część ważnych imprez związanych z Rokiem Cichociemnych, m. in. uroczystości w Dębowcu w okazji 75 rocznicy pierwszego skoku, uroczystości w Myślenicach (zakończenie kilkutygodniowego szkolnego projektu i odsłonięcie tablicy poświęconej Antoniemu Żychiewiczowi ps. "Przerwa" i Bolesławowi Polończykowi ps. "Kryształ"), uroczystości w Gliwicach i warszawski Doroczny Zjazd Cichociemnych i ich Rodzin. Raczyły się nimi takie osobistości jak Minister MON Antoni Macierewicz, Dowódca Wojsk Specjalnych gen. Jerzy Gut, Dowódca GROM płk Piotr Gąstał, Dowódca AGAT płk. Sławomir Drumowicz... Krówka Cichociemnych jest również bohaterką ilustracji "Pomocnika Historycznego" Polityki poświęconego legendarnym Spadochroniarzom Armii Krajowej.


Smakowo krówki CC są perfekcyjne, tak jak bohaterowie, którym są poświęcone. Smak, wygląd, konsystencja – ideał krówki znany z dzieciństwa. Wszystkim szczęściarzom, którzy mieli okazję spróbować życzę SMACZNEGO!