piątek, 21 marca 2014

"Kamienie na szaniec"



Przyłączamy się do akcji CAŁA POLSKA CZYTA "KAMIENIE NA SZANIEC".
Akcja została zainspirowana kontrowersyjnym filmem pod tym samym tytułem co książka. I czego by nie mówić w wartościach merytorycznych i artystycznych filmu, to właśnie dzięki niemu młodzi ludzie sami, z własnej woli (a nie zmuszeni obowiązkiem lektury szkolnej) sięgają po książkę. A potem dyskutują na tematy historyczne i próbują wyobrazić sobie siebie jako harcerzy walczących z niemieckim okupantem.

Moja Julka pisała wczoraj w szkole wypracowanie na temat ulubionego bohatera filmowego / książkowego. I nie wybrała Percy'ego Jacksona ani żadnego z bohaterów Igrzysk śmierci, tylko ... "Rudego". W wolnym czasie szuka w necie informacji o Szarych Szeregach i sprawia jej dużą frajdę rozmowa o bohaterach "Kamieni na szaniec". Porównuje książkę z filmem, oglądnęła "Akcję pod Arsenałem". I w jej oczach film wcale nie obnaża bohaterów z ich bohaterstwa...

Jako że blog jest nawiązaniem do historii naszej rodziny, to musi być też akcent "rodzinny". Powiązanie nie będzie jakieś bardzo ścisłe, ale jednak jest. Otóż ppor Czesław Sitarz ps. "Iskra", twórca Szkoły Motorowej "Iskra", żołnierz batalionu Vistula (potem Kiliński), w którym Komendantką Służby Kobiet była Irena Siwicka - Żychiewicz, szkolił harcerzy z Grup Szturmowych Szarych Szeregów. Bardzo prawdopodobne, że wśród jego uczniów byli też bohaterowie "Kamieni na Szaniec".



sobota, 8 marca 2014

Jak to z Tatrą było, czyli Pradziadkowie i samochody...

File:T77 Advertising-2.jpg
http://en.wikipedia.org/wiki/Tatra_77
Czas na anegdotę. Bohaterami będą Pradziadkowie, czyli Maria Julia i Emil Żychiewiczowie, rodzice Antoniego. Z informacji przekazywanych w rodzinie wynika, że Maria Julia była pierwszą kobietą we Lwowie, która posiadała prawo jazdy. Pradziadek Emil zakupił dla swojej żony krążownik szos w postaci granatowej Tatry. Według moich szacunków musiała być Tatra 77, czechosłowacka ekskluzywna limuzyna. To pierwszy europejski samochód z aerodynamiczną linią nadwozia. Nadwozia, które swą awangardową sylwetką przypominało... pstrąga. Uznany za wielką czeską sensację. Prace nad modelem 77 rozpoczęły się w Tatrze już od początku lat trzydziestych. Szefowie czeskiej marki zakładali, że nowy, aerodynamiczny samochód będzie raczej dobrem dla wybranych. Co więcej, już według początkowych planów, auto miało powstać w limitowanej serii. W zamyśle miał to być samochód szybki, a przy tym cichy, niezawodny, oszczędny oraz, co najważniejsze, miał zostać zbudowany według najbardziej surowych standardów konstrukcyjnych. Nadwozie mierzyło dokładnie 5,2 metra. Aerodynamiczną karoserię wieńczył potężny ogon, pod którym mieściła się prawdziwa rewolucja – ośmiocylindrowy silnik o pojemności trzech litrów i mocy 60 KM, który bez problemów rozpędzał 1700-kilogramowe auto do 150 km/h. Z jednostką napędową współpracowała czteroprzekładniowa skrzynia biegów. Auto miało trafić na najwyższą półkę luksusowych sedanów. Nie mogło być inaczej, skoro jego wnętrze zostało wyposażone według najwyższych standardów komfortu i elegancji. Premiera modelu odbyła się 5 marca 1934 roku na specjalnym pokazie dla prasy w Pradze. Samochód wzbudził ogromną sensację – motoryzacyjni eksperci nie mogli wręcz wyjść z podziwu. Trudno się dziwić, wszak T77 wyprzedzał swoich konkurentów o kilkanaście lat, był pierwszym autem o opływowej linii nadwozia w Europie i drugim na świecie (po Chryslerze Airflow Imperial). Gdy Tatra wystawiła swój pojazd podczas targów berlińskich, tłum gapiów i fotoreporterów omal nie stratował ich firmowego stoiska. Niestety, zainteresowanie to nie znalazło odzwierciedlenia w wynikach sprzedaży – w sumie model 77 znalazł zaledwie około pół tysiąca nabywców. Może przez cenę? Bo Tatra 77 w Niemczech kosztowała zawrotną sumę 10 tys. marek. Dziś T77 to prawdziwy rarytas, tym bardziej, że do naszych czasów przetrwało prawdopodobnie zaledwie kilkadziesiąt egzemplarzy tego modelu (Zasada 2005).
I takie właśnie motoryzacyjne cudo zamieszkało w garażu Żychiewiczów. Gdy pradziadek kupował Tatrę, prababcia Marysia była ze swoją mamą u wód (w Druskiennikach bodajże). Pradziadek został z synem Antonim we Lwowie. No i w dzień po zakupie Antoni zainteresowany mechaniką rozłożył silnik Tatry na części. Pradziadek ze stoickim spokojem telegramował do prababci "Antek rozkręcił auto. Nie wiem kiedy przyjedziemy". A jednak przez noc Antoni złożył silnik i pojechali.
Pradziadkowie kłócili się zawzięcie o swoje umiejętności jako kierowców. Razu pewnego prababcia pojechała na przejażdżkę i spotkała wóz. Koni na szczęście nie było, ale ze spotkania granatowa limuzyna wyszła wzbogacona o dyszel, który wszedł przed szybę przednią, a wyszedł przez tylną. Pradziadka szlag jasny trafił i chciał odebrać swojej żonie prawo jazdy. Tyle, że sam również miewał „drobne” kolizje. Jednego razu miał w trakcie wjeżdżania na prom rzeczny problem z trafieniem na rampę i... wjechał do wody. Skończyło się na... zatrudnieniu szofera.