niedziela, 12 lipca 2015

Niedziela w Swoszowicach 2015

Swoszowice pojawiły się w naszym życiu dzięki zawodom jeździeckim, w których okresowo braliśmy udział w latach poprzednich. W tym roku ta miejscowość, a raczej dzielnica Krakowa, zaistniała dzięki Feliksiewiczom, naszym "końskim" znajomym. Dziewczyny Ingarden pojechały na treningi skokowe do Iwony, właścicielki Ośrodka Jeździeckiego"Diagram". Dziewczyny jeździły, a my plotkowaliśmy. O różnych życiowych perturbacjach, potem o historii i rodzinie. Okazało się, że Zbyszek jest dyrektorem prywatnego Muzeum SprawWojskowych, które od 2 lat działa w swoszowickim forcie z I wojny światowej. A do tego współuczestniczy w wydaniu książki o historii Swoszowic, ze szczególnym uwzględnieniem Uzdrowiska i Parku Zdrojowego. Kilka lat temu Uzdrowisko świętowało dwusetne urodziny! I tu uwaga: założycielem Uzdrowiska i Parku Zdrojowego, ówczesnym właścicielem wsi Swoszowice, był nikt inny jak FeliksRadwański, pra-pra-pra-dziad Jacka Ingardena, pra-pra-pra-pra-dziadek dzieci Ingarden! Pewnie czytelnicy zastanawiać się będą, jaki związek ma Feliks Radwański z Antonim Żychiewiczem, którego ten blog dotyczy. Wspólnym mianownikiem są Julia, Karolina, Błażej i Mikołaj Ingarden. Szkoda by było o Feliksie nie wspomnieć, w końcu to nie-byle-jaki przodek. Oprócz Uzdrowiska był twórcą krakowskich Plant i pomysłodawcą Kopca Kościuszki, a do tego dzięki sprytnemu tłumaczeniu ocalił Bramę Floriańską. O szczegółach pisać nie będę, ponieważ zainteresowani sami znajdą informacje w sieci.

W związku w tymi wszystkimi rewelacjami postanowiliśmy zwiedzić fort swoszowicki i przespacerować się po pełnym zabytkowych drzew Parku Zdrojowym. Fort, mimo krótkiego użytkowania jako muzeum, zrobił na nas duże wrażenie. Wszystkie zbiory są prywatnymi pamiątkami, przekazanymi lub udostępnionymi muzeum przez rodziny dawnych żołnierzy. Jest jeszcze sporo pomieszczeń, które czekają na swoje ekspozycje, ale już teraz jest co podziwiać. Na nas oczywiście największe wrażenie zrobiła sala operacyjna, ze stołem pokrytym zakrwawionymi serwetami i kompletnym wyposażeniem chirurgicznym ;)

W Parku Zdrojowym podziwialiśmy 200-letnie drzewa, sadzone m. in. przez Feliksa Radwańskiego. Wieść głosi, że podczas hucznych imprez przez niego organizowanych były one sowicie polewane winem, które lało się strumieniami nie tylko w gardła gości. Jak widać wyszło im to na zdrowie (drzewom, nie gościom), bo nadal budzą podziw spacerowiczów. 

Więcej o Feliksie i jego dokonaniach przeczytać będzie można niebawem na bliźniaczym blogu poświęconym rodzinie Ingardenów.

Więcej zdjęć TUTAJ >>> 





sobota, 20 czerwca 2015

"Losy Bliskich i losy Dalekich..." - Julka w finale etapu wojewódzkiego!

Finał wojewódzki VI edycji konkursu "Losy Bliskich i Losy Dalekich - życie Polaków w latach 1914 - 1989" odbył się 18 czerwca 2015 roku w Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie. Było uroczyście, a przy tym bardzo przyjaźnie. Wysłuchaliśmy wystąpienia prof. Jerzego Wyrozumskiego, wiceburmistrza Cieszyna Bogdana Ścibuta, dr Roberta Zaparta z Fundacji Armii Krajowej, Antoniego Palczewskiego, Małopolskiego Kuratora Oświaty oraz kilku uczestników konkursu. Finaliści zostali obdarowani nagrodami. Szczególne wyróżnienie Fundacji AK przypadło czterem uczniom, m. in. Julii Ingarden, za pracę o Prababci, por. Irenie Siwickiej-Żychiewicz, żołnierzu Armii Krajowej. 

Julkę organizatorzy zapamiętali z zeszłego roku, gdy prezentowała swoją pracę o Pradziadkach ubrana w harcerski mundur.

W kuluarach, po zakończeniu uroczystości, zaczęły się rodzić plany na przyszłoroczną edycję konkursu... Jest grupa fanów, którzy czekają z niecierpliwością na kolejną część sagi rodzinnej :)


Więcej informacji o VII edycji konkursu TUTAJ >>>










środa, 27 maja 2015

Świadomość własnej przeszłości...



Noc Muzeów 2015 w Muzeum AK w Krakowie

Tegoroczna krakowska Noc Muzeów kusiła różnymi atrakcjami. Trudno było się zdecydować, gdzie się wybrać. Wybraliśmy Muzeum AK im. gen. Emila Fieldorfa "Nila". Nie była to nasza pierwsza wizyta w tym miejscu, jednak proponowane atrakcje kusiły skutecznie :) Dzieciaki duże i małe uczestniczyły w ciekawych warsztatach: Błażej poznawał "oświecone historie", a dziewczyny dyskutowały o Żołnierzach Wyklętych. Atrakcją dla najmłodszych była możliwość przymierzenia maski przeciwgazowej i kolorowanie czołgu.

Żołnierze Obrony Terytorialnej zorganizowali dla odwiedzających muzeum pokazy ze strzelaniem i transportowaniem rannych. Można było oglądnąć "od podszewki" najpopularniejsze karabiny i pistolety, porozmawiać z przedstawicielami Jednostki Specjalnej "Nil", czy przetestować swoje umiejętności reanimacji rannego. Na dziedzińcu podziwialiśmy tzw. "mapping", czyli ruchome obrazy świetlne, przygotowane przez studentów ASP.

Na zakończenie zostaliśmy poczęstowani prawdziwą wojskową grochówką.

Więcej informacji o Nocy Muzeów w Muzeum AK TUTAJ >>> 

 





sobota, 25 kwietnia 2015

Stare cmentarze...

Cmentarz wojskowy w Rajbrocie
Zawsze mnie intrygowali znajomi, którzy z uporem maniaka wędrowali po Polsce w poszukiwaniu starych cmentarzy wojennych. Szczególne miejsce zajmują wśród nich cmentarze z I wojny światowej, których w naszym regionie jest mnóstwo. Planowałam nawet odwiedzenie jednego, czy dwóch takich miejsc, żeby sprawdzić na własne oczy, co takiego magicznego jest w skupisku zardzewiałych krzyży i obtłuczonych nagrobków, otoczonych chaszczami, trawami i pokrzywami. Okazja nadarzyła się niedawno, przy okazji wyjazdy na finał Konkursu Kaligraficznego, którego uczestniczką już trzeci w kolei rok jest moja córka Julia. Okolice Rajbrotu obfitują w takie metropolie. Pierwszy był cmentarz nr 303. Podjechałyśmy do widocznego z daleka kamiennego muru, zaglądnęłyśmy do środka i... dech mi zaparło. Zanurzyłam się w tej tajemniczej atmosferze, a stare dęby zdawały się opowiadać o dawnych walkach, które miały miejsce w okolicy. Pochowanych tu zostało ponad 500 żołnierzy armii rosyjskiej, austriacko-węgierskiej i niemieckiej, którzy zginęli w grudniu 1914 roku w czasie operacji limanowsko-łapanowskiej.

Drugi z odwiedzonych przez nas cmentarzy został opatrzony numerem 308. Znajduje się w Królówce, czy też w Muchówce. Drogę do cmentarza wskazuje betonowy słup z tablicą: "Kriegerfriederhof - Cmentarz wojskowy". Bitą drogą dojechałyśmy do lasku, w którym za kolejnym kamiennym murem zamknięte zostały magiczne, tajemnicze historie. Prawie 1000 żołnierzy, 1000 odrębnych małych i wielkich historii... 290 żołnierzy zostało zidentyfikowanych, reszta pozostała anonimowa... Pochowani w zbiorowych mogiłach, ich wiecznego spoczynku pilnują krzyże - maltańskie dla Prusaków, prawosławne dla Rosjan i skromne, proste, dla anonimowych szeregowców. Czy leżą tu też Polacy? Całkiem możliwe, bo w końcu polscy Legioniści również brali udział w walkach. Podział na dobrych i złych się zatarł. Zostały szczątki ludzi i tchnienie jednego Boga...

Cmentarz wojskowy w Królówce - Muchówce
A tak opisują swoją wizytę na starym cmentarzu harcerki z XV Warszawskiej Żeńskiej Drużyny Harcerskiej in. Tomasza Zana. Członkiem tej drużyny była moja Babcia, Irena Siwicka - Żychiewicz. Wspomnienie pochodzi z jednodniówki pochodzącej z lat 1924-1934. Opisywały inny cmentarz, inne groby, innych żołnierzy, naszych, polskich bohaterów. Ale atmosfera jest podobna... Cisza, stare dęby, wojenne opowieści...

Na wojskowym cmentarzu...
Były pełne radosnego życia. Rozklekotany, ciężarowy samochód zawiózł je przed bramę cmentarną. Potem ustawiły się szeregiem i szły małemi alejkami wśród grobów. Wesołe ogniki z oczu im uciekły na dno duszy. Serca wypełnił smutek i sączył się powoli zadumą z pod rzęs spuszczonych. Potem szare ich postacie schylają się nad grobami i pracowite, małe ręce zbierają szybko zeschłe liście - pieszczą grób... Z każdej mogiły wyrasta krzyżyk z tabliczką, na której ciemnemi literami ktoś napisał stopień, pułk, wiek i miejsce śmierci żołnierza, rzadko spotyka się nazwisko, bo i po co? Co komu po nazwisku - wystarczy wiedzieć, że tu pod zieloną darnią i żółtą ziemią leży szeregowiec, kapral, porucznik z polskim orzełkiem na czapce i z olbrzymim śmiertelnym otworem w czaszce, sercu lub piersi... Krzyżów tak dużo, całe szeregi ciągną się równo, równiutko i tworzą dziesiątki, setki, tysiące... W piersiach coś zabolało, coś się targa - O Panie... aż tyle, aż tyle - czy trzeba było... I oni wszyscy za wolność... O Chryste... i usta drżą tak silnie, że niepodobna mówić i tylko ręce przestają pracować i załamują się rozpacznym ruchem...
Potem szybko, zręcznie stawiają na darni purpurową lampkę i białą świeczkę i biegną dalej do innego grobu, i potem znowu i znowu dalej... A tymczasem mgły zaczęły opadać na cmentarz i stał się mrok - z nad grobów podnoszą się postacie i biegną w jedną stronę i po chwili skupiają się wszystkie wokół ogniska. Przed sobą mają światło i ciepło, w sobie życie, a poza sobą ciemny krąg i ciszę śmierci...
Patrz, klękają wszystkie i razem, nabożnie, z drżeniem "Wieczne odpoczywanie" mówią bohaterom... Już wstały, teraz żałobna pieśń, pogrzebny marsz... Zamilkły - zapalają pochodnie i idą oblane światłem nad ciemne groby... I na każdej mogile cząsteczkę światła zostawiają... i idą, idą wciąż naprzód ciche i lekkie. Aż przyszła chwila, że postacie ich znikły, odeszły w cień - a za to cmentarz rozgorzał światłem tysiąca płomyków... Groby płonęły czerwono, krzyże różowo i sino, a niebo zostało granatowe i gwiazdami srebrnemi... I cisza naszła wielka - serca żywych za głośno się tłukły... Gwiazdy tajemną wiodły rozmowę z ognikami grobów...

Zaturkotał samochód - mury cmentarza "Czuwaj!" odkrzyknęły. 




wtorek, 7 kwietnia 2015

Hipolit Wierzycki junior - smutne losy...


Hipolit Wierzycki junior z Matką - Marią Wierzycką (Rościszewską). 
   Kim był Hipolit Wierzycki? Był wujem Antoniego, bratem Marii Julii Żychiewicz, z domu Wierzyckiej. Urodził się 5 stycznia 1894 roku jako najstarszy syn kupca Hipolita Wierzyckiego i Marii Wierzyckiej, z domu Rościszewskiej. Losy Hipolita seniora i juniora rozgryza moja daleka ciotka - Łucja, nasz nadworny genealog rodzinny. Trudno mi się z nią równać, nawet bym nie śmiała. Ale mogę czerpać garściami informacje z jej bloga. W 1914 roku Hipolit junior, 20-letni adept leśnictwa, poszedł walczyć za Ojczyznę. W 1915 roku Maria otrzymała list: "Legionista Hipolit Wierzycki został wzięty do niewoli rosyjskiej w marcu b. r. roku pod Tłumaczem. W Stanisławowie bawił z całą partyą jeńców prawie cały tydzień. Był zupełnie zdrów i wesół. Póki tu przebywał biedy nie zaznał, gdyż ludzie znosili im jedzenie wiele tylko mogli. Został zaopatrzony w czystą bieliznę i inne potrzebne części ubrania. Gdzie jest obecnie nie wiem, gdyż z niewoli nie pisał..." 
10 stycznia 1916 roku wysłał do Mamy swojej list. Był to ostatni kontakt z Hipolitem.  
"Kochana Mamo! Piszę od miesięcy pierwszy raz. Zdaję mi się, że pisać już zapomniałem - jest tutaj nienajgorzej i Bóg widocznie czuwa nade mną. Żyję zdrów i oczekuję pokoju, czy Mamę i Rodzeństwo jeszcze zobaczę. Niech tam Mama nie zapomina o jeńcach wojennych jak i tu o nas ludzie dali pamiętają. Jestem w lasach Wiatskiej guberni niedaleko Sarapola na robocie (dokładny adres podam później). Życie mamy dobre, chleba nie brak, jest i parę kopiejek na tytoń, a przy pracy czas ulata w nadzieji rychłego pokoju. 
Co słychać w Rabce z Mamą, Marią i Zosią, Stachem, Wieśkiem, Emilkiem i tatusiem Emilem? 
Pisz Mamo o wszystkich. Może Bóg tak dobry i miłosierny, że jego opiekę bezustannie czuję nad sobą, da, że wiadomość dojdzie, a z nią pociecha na przyszłość..." 
Po tym liście korespondencja ustała, a Matka Hipolita do końca życia nosiła czarną suknię na znak żałoby. Do zeszłego miesiąca rodzina nie wiedziała nic o losach Hipolita. Podejrzewano, że nie przeżył niewoli rosyjskiej, ale nie było żadnego potwierdzenia. Dopiero wspomniana wcześniej Łucja, po latach poszukiwań, trafiła na ślad. Bardzo konkretny i niestety bardzo smutny... Jak trafiła na wieści o Hipolicie opisała na blogu, na którym się też opieram... 
Źródłem informacji jest Panteon Polski, nr 8 z 15 kwietnia 1925 roku. W artykule Józefa Białyni Chołodeckiego pt "O niedoli jeńców i brańców w niewoli rosyjskiej" czytamy o nieludzkim traktowaniu więźniów. Opis jest bardzo obrazowy i pełen emocji, poniżej przedstawiam jego obszerne fragmenty. Porównując do dość optymistycznego listu Hipolita do Matki można sobie tylko westchnąć smutno i pomyśleć o bolszewickiej cenzurze... 
"W odległości 1550 wiorst od Piotrogrodu, 1500 wiorst od Moskwy, 642 wiorst od gubernialnego miasta Wiatki, a 520 wiorst od stacji kolejowej w Kazaniu, wznosi się w powiecie sarapulskim potężna osada - Iżewska fabryk broni, licząca ok. 38.000 ludności. Tamto pracowało w zimie 1916 - 1916 ok. 1500 jeńców wojennych przy wyrąbie drzewa, wśród nich młodzież warstw inteligentnych, jak Karol Babel de Fronsberg, uczeń gimnazjum ze Stryja, Feliks Czerwiński, uczeń gimnazjalny z brzeźańskiego, Tadeusz Fabiański, akademik ze Lwowa, Juljusz Pietrzak, słuchacz Akademji Handlowej z Krakowa, N. Watyński, Hipolit Wierzycki, leśnik z Rabki, Stanisław Ziemborak, akademik ze Lwowa, wszyscy z Legionów Polskich, wzięci do niewoli w bitwach, dalej Józef Tohola, nauczyciel z Krakowa, z 13 pułku piechoty i inni. 
Panem życia i śmierci tej grupy nieszczęśliwych był praporszczyk Mikołaj Babuszkin, istny tygrys w ludzkim ciele, godnym towarzyszem jego był Aleksander Gorszakow. 
- Wymrożę, zniszczę, wytłumię całe to sobacze plemię - zawyrokował otwarcie Babuszkin i z całą konsekwencyą zabrał się do niegodnego dzieła. 
Pierwszym środkiem było morzenie głodem jeńców, dostarczanie im, zmuszonym do ciężkiej pracy ręcznej, pokarmu ilościowo i jakościowo nie odpowiadającego wymogom ludzkiego organizmu. Łatwo zrozumieć, gdzie tonęły oszczędzone w ten sposób zasoby. Drugim środkiem mitręgi było umyślne narażanie jeńców na ciężkie, śmiertelne choroby. Zabraniano im n. p. wdziewania odzieży i obuwia, gdy byli zmuszeni wychodzić poza próg baraków w mroźne, wichurne, śnieżne noce zimowe. Osłabionych, chorych nawet zniewalano do wybiegania, w razie potrzeby, w samej bieliźnie tylko, do brodzenia boso po głębokim śniegu. Dzikie rozporządzenie to motywowano obawą, iżby odziany osobnik nie umknął z osady pod osłoną nocy. Opadających z sił, trapionych gorączką, odzianych w strzępy szmat tylko, pędzono przemocą do roboty po lasach, zasypanych zwałami śniegów. Niełatwe tam zadanie przypadało jeńcom. Każda dwójka musiała ściąć, przepiłować, zwlec lub znieść, połupać i poustawiać codziennie po łatrze paliwa. Pracujże teraz wśród takich warunków biedny człowiecze! Od świtu do nocy, w pocie czoła, nie myśląc o wypoczynku tem mniej o posiłku, wytężał każdy swe siły, lecz ileż to razy mimo wszystko, nie zdołał sprostać zadaniu. A wtedy czekały go w domu niewysłowione męki. Dobrze jeszcze, jeśli skończyło się na słownych zniewagach, na szturchańcach, nabiciu pięstuchem po karku i głowie, na przywiązaniu do słupa i policzkowaniu ubezwładnionego, ileź to jednak razy przystępowano do boleśniejszej egzekucji. Prowadzono ofiary do budynku łaziennego i tam obnażone smagano kijami, wygotowanemi poprzednio dla trwałości w ukropie. Trzech sołdatów wymierzało z rozmachem przepisaną liczbę plag wijącego się z bólu skazańcowi, a gdy bezwładny, omdlały, zsunął się z łąwki, dopełniano razy leżącemu na ziemi. Rozpaczne jęki bólu i cierpień westchnienia płynęły wtedy codziennie głuchem echem po głębinach borów. Zbitych zatrzymywano na miejscu, aż nie oschły łzy i oblicze nie przybrało spokojniejszego wyrazu. Nieczuli na ludzkie cierpienia sołdaci istni siepacze, prześcigali się w gorliwem spełnianiu zadania zwłaszcza, że groziła w danym razie i im kara z rąk komendanta. Wyjątkiem byli ludzcy wykonawcy wyroków Babuszkina. Gdy wymierzano niekiedy razy na miejscu w lesie, poza stosami drzewa, zdarzały się wypadki, iż litościwy sołdat symulował tylko ruchem bicie delikwenta, ten ostatni zaś krzyczał i jenczał co mu sił starczyło. 
Truchlejąc przed udręczeniami i mękami, próbowali czasem jeńcy, pędzeni naturalnym odruchem samozachowawczym, szukać w ucieczce ratunku i ocalenia, mało atoli komu udawało się umknąć z tego piekieł czeluścia. Nietrudno odgadnąć, co się działo z takim uciekinierem po schwytaniu go i sprowadzeniu przed srogie oblicze Babuszkina. 
Lekarz wykonywał swój obowiązek pożal się Boże! Gorączkujących, chorych wysyłał do pracy, na szczerniałe od plag plecy nie zwracał uwagi, opuchnięte i pełne ran i wrzodów usta kazał zasypywać zwykłą solą kuchenną. Chory leżąc nieraz bez porady lekarskiej, bez jadła i napoju dni kilka, w kącie zgniłego barłogu, zamykał tutaj swój męczeński żywot dopiero powracający z ciężkiej pracy zbiedzeni koledzy, znajdowali skostniałe zwłoki towarzysza. Cóż dziwnego że wśród takich mąk i katuszy, uległa przeważna część jeńców w krótkim czasie, cierpieniom. (...) 
Z wymienionej powyżej inteligentnej młodzi przepłacił życiem Wierzycki swą niewolę. 
- Jużto wogóle - pisze Dr. Marceli Nałęcz Dobrowolski (...) - nie wśród gorącej walki, w bitwie, nie wśród szczęku oręża, ale katowani przez carskich zbirów, siepaczy, wampirów, ludojadów, ginęły zastępy jeńca - Polaka! Społeczeństwo rosyjskie ponosi straszliwą odpowiedzialność za tolerowanie owych zbrodni wobec najnieszczęśliwszych ofiar krwawej wojny..." 

Tyle w temacie Hipolita juniora... Oddał życie za Ojczyznę. leśnik, Legionista z Rabki... 


poniedziałek, 16 marca 2015

Julia Ingarden: "Niezwykła historia mojej prababci"

Praca na VI edycję Ogólnopolskiego Konkursu "Losy Bliskich i losy Dalekich - życie Polaków w latach 1914 - 1989" została ukończona i oddana szkolnej komisji konkursowej. W zeszłym roku praca Julii dotarła do etapu ogólnopolskiego. Czy w tym roku powtórzy sukces?